niedziela, 22 maja 2016

TO JESZCZE NIE KONIEC! (notka informacyjna)

TO NIE KONIEC!

    Razem z Fallen Angel postanowiłyśmy, że zakończymy naszą współpracę na Sometimes Darr Sometimes Hapiness. Jednak to nie jest koniec historii  którą zaczełyśmy tworzyć! Serdecznie dziękujemy za wspaniałe komentarze dające do myślenia, ale wracając do poprzedniego zdania; to nie koniec. KONIEC WSPÓŁPRACY nie oznacza KOŃCA HISTORII. 
     Razem z Fallen Angel zgodnie stwierdziłyśmy, że za szybko pobiegłyśmy z akcją (SDSH) i że (w głównej mierze Nicole,czyli ja) chciałybyśmy zmienić co nie co w historii Meery, albo dodać coś czego nie dodałyśmy istotnego dla akcji. 
     W związku z tym, że FA (Fallen Angel) nie ma czasu na razie na współpracę, a ja mam aż za dużo pomysłów to ja się zajmę 'życiem Meery'. Zacznę pisac jej historię całkiem od nowa z jej punktu (Meery) widzenia. Jakby to ująć w skrócie to:
- Od tej pory "Sometimes Darr Sometimes Hapinnes" (Czasem strach czasem szczęście) zmienia nazwę na: 'Life of Meera' i będzie pod innym adresem blogowym tzn.utworzę nowy blog.
- Za raz gdy tylko pojawi się PROLOG Life of Meera poinformuję Was o tym na waszych blogach,a wy jeśli zechcecie śledzić od początku wzloty i upadki Hinduski,,,miło będzie jak będziecie ze mną w tej podróży.

piątek, 15 kwietnia 2016

Rozdział 5: Cicha noc,święta noc...

Puszysta biała kołdra okryła ulice Nowego Jorku. Kujące bielą w oczy górki śniegu sięgały przechodnią do pasa,a wyznaczone ścieżki do chodzenia pieszo były posypane żółtawym piaskiem. Białe płatki śniegu padały beztrosko na nowojorczyków i ulice miasta tworząc piękny widok jak gdyby ze śnieżnej kuli po jej wstrząśnięciu. Wszyscy zachwycali się nie tylko idealną świąteczną pogodą,ale też świątecznymi wystawami i ozdobami pozamykanych sklepów. Wszędzie widniały ozdobne pierniczki z białym,albo kolorowym lukrem,sztuczne lub prawdziwe,małe lub duże zielone choinki ozdobione kolorowymi zawieszkami i bombkami w różnych kształtach. Wisienką na torcie ozdób był Święty Mikołaj z wypchanym workiem i saniami z reniferami,a na ich czele wszystkim dobrze znany Rudolf.
           Mały Riaan skakał po zaspach śnieżnych jakby coś go opętało. Co chwile skakał z jednej na drugą,śmiał się w niebogłosy i nawet próbował przekonać Meerę,aby razem z nim poddała się dziecięcej zabawie. Za każdym razem,gdy mama mu odmawiała,to formował małą bielutką kulkę ze śniegu i rzucał w nią. Meera reagowała na to wszystko nie złością jak większość rodziców,ale wybuchem śmiechu. Radością. Cieszyła się z życia i każdego dnia dziękowała Bogu za to,że dodał jej sił w dniu,w którym narodził się Riaan. Riaan.
       Meera jako szesnastolatka była przerażona wizją opieki nad synkiem,a tym bardziej opieki nad maleństwem bez wsparcia najbliższej jej osoby; mamy. Miała co prawda ciotkę Gulabji,ale ta wyprowadziła się z wioski do Lacknow,gdy poznała przystojnego-teraz obecnego męża-Aamira. Ciotka Gulabji zawsze stała za bratanicą murem. Nie dawała złego słowa o niej powiedzieć i gdyby wiedziała co wydarzyło się pięć lat temu,jak do tego doszło,że dziś jej bratanica jest matką pięcioletniego chłopca,to by na pewno jej pomogła. Zabrałaby ją ze sobą,ale niestety kontakt się urwał wraz ze śmiercią brata Gulabji,a ojca Meery. Młoda Hinduska miała też przyjaciółkę Aaradhyę,ale ta wraz z rodzicami wyjechała do Pendżabu. Została sama.
          ***
       Dom Nik'a i jego rodziców przekraczał najśmielsze oczekiwania sprawiając,że marzenia o takiej posiadłości były niczym sen na jawie. Był bardzo duży w kolorze śnieżnej bieli z dodatkiem czarnych,pozłacanych i marmurowych elementów. Ktoś planując budowę tego domu puścił wodzę fantazji,bowiem przed frontowymi drzwiami znajdował się spory placyk,gdzie było miejsce na zaparkowanie trzech aut z górnej półki,a za domem rozciągała się całkiem spora plama zieleni z różnymi rodzajami drzew,kwiatów i krzewów. To był ogród o jakim mógł marzyć każdy sumienny ogrodnik i kochający przyrodę człowiek. Inaczej było z wnętrzem domostwa. Choć kuchnia,salon,dwie łazienki,pięć pokoi i reszta pomieszczeń była obszerna to państwo Henderson urządzili go skromnie,ale w wielkim stylu. Wszystkie meble,ozdoby,przybory i urządzenia były najlepszej jakości z tych droższych sklepów. Ale co się dziwić; byli bogaci. Jednak po mimo dużego majątku nie obnosili się z tym. Byli jak inni.
         Tego wieczora Nik pomagał mamie przy kończeniu wigilijnych potraw,które miały za pół godziny trafić na świąteczny stół. Tata chłopaka nałożył na stół biały obrus ze złoto-czerwonymi zdobieniami,pod spód włożył sianko,i nakrywał do stołu dla pięciu osób. Caroline,matka Nik'a,włączyła piekarnik i podeszła do syna:
       -Uśmiechnij się. Jest Wigilia.
       -Nie mam ochoty.-Nik próbował wymusić sztuczny uśmiech,ale kąciki ust buntowały się i opadały sprawiając,że uśmiech znikał.-Przepraszam mamo,ale naprawdę nie mam ochoty ani powodów do śmiania się.
        -Ale dlaczego? Coś się stało?-Zapytała zatroskana matka syna.-Pokłóciłeś się z Meerą?
       -Dlaczego wszyscy myślicie,że świat kręci się wokół Meery,co?! Nie mamo. Nie pokłóciłem się z nią. Po prostu Cathrina dała mi do zrozumienia,że od kąd pojawiła się Meera,to nie poświęcam jej już tyle czasu co kiedyś. Jest mi z tym źle. Kocham Cath,ale jak przyjaciółkę,siostrę. Tymczasem odsuwam się od niej sprawiając,że staję się dla niej tylko kolegą na chwilę,a nie przyjacielem na zawsze. Jest mi z tym cholernie bardzo źle. Nie wiem co robić.
         -Przykro mi synku. Masz obok siebie dwie kobiety,które kochasz. Jedna jest dla ciebie siostrą,a druga...
         -Co ty mi mamo imputujesz?-Oburzył się Nik.
       -Nie okłamuj siebie Nik. Ja i twój ojciec już dawno to zauważyliśmy,że lubisz Meerę inaczej.
         - Inaczej to znaczy jak?
       -Kochasz ją. Zakochałeś się i to po uszy przez co nie zauważasz co robisz źle. Ale zakończmy ten temat. To nie rozmowa na dziś ani na kolejne kilka dni. Są święta.-Pani Henderson odeszła od syna i podeszła do blatu,na którym stał półmisek z pieczonym karpiem na maśle i pieczarkami.
        -Mamo,jak myślisz mam wyznać Meerze prawdę o tym,co do niej czuję?-Zapytał rozbity szatyn. Nie wiedział co ma robić i jak postępować wobec Hinduski i jego wieloletniej przyjaciółki.
        -Jeśli twoje serce czuje,że to odpowiednia chwila.... Zrób to. Bez chwili wahania. I myślę,że Cathrina zrozumie,że chcesz poświęcić się miłości swego życia. Tylko uważaj. Nie skrzywdź ani jednej,ani drugiej.
        Nik wstał z obracanego krzesełka,podszedł do mamy i cmoknął ją w policzek:
        -Kocham cię mamo!-Obrócił się i wybiegł z kuchni. Pobiegł schodami na górę do swojego pokoju.-Dziękuję za radę!
            Słońce powoli zachodziło ustępując miejsca swojemu kuzynowi i gwiazdą. Było około godziny dziewiętnastej. Caroline i Robert Henderson ze zniecierpliwieniem oczekiwali swoich gości w postaci Meery i Riaan'a. Oboje elegancko ubrani: tata Nik'a w czarny,luźny garnitur z białą koszulą i ciemnogranatowym krawatem ,a jego małożonka w gładką sukienkę przed kolana w odcieniu ècru. Dodatkowo upięła włosy w luźny,elegancki koczek. Oboje prezentowali się nienagannie,elegancko,ale też i bez przesady. Podczas,gdy państwo Henderson oczekiwali nadejścia Meery i Riaan'a,Nik siedział w pokoju i przebierał się w czarny garnitur z białą koszulą i czarną muszką.
       Na zegarze wybiła godzina siudma wieczór. Równo z wybitą godziną do drzwi domu Hendersonów zapukała Meera. Ona i jej synek byli cali ośnieżeni. Wyglądali jak bałwany stojące w parku niedaleko. Gospodyni domu otworzyła drzwi niemalże od razu.
        -Witaj-uśmiechnęła się ciepło mama Nik'a. Przywitała się z Meerą cmokając w policzek. Otworzyła szerzej drzwi.-Wejdźcie.
       Gdy Meera i Riaan weszli do środka Caroline zamknęła drzwi i podeszła do chłopca.
         -Witaj. Jestem Caroline,a ty?
         -Jestem Riaan.-Uśmiechnął się radośnie i uścisnąl wyciągniętą dłoń Caroline.-Fajnie,że mama się zgodziła,abyśmy przyszli.
          -Też się cieszę.-Spojrzała na Meerę.-Wiecie co? Zawołam Nik'a,a wy się na spokojnie rozbierzcie.-Uśmiechnęła się ostatni raz i wyszła z "przedpokoju",który bardziej przypominał sporych rozmiarów pokój,albo salon.-Nik! Meera i Riaan przyszli!
***
         Meera przez okres dziewięciu miesięcy podczas,których nosiła synka pod swoim sercem myślała,że gdy zacznie już rodzić to w szpitalu. Myślała,że ją i Riaan'a przywita zimna biel pobliskiego szpitala. Jednak los chciał inaczej. Kiedy nadszedł niespodziewany czas porodu była ciemna i gwieździsta noc. Z początku deszcz nie był przeszkodą do przewiezienia pacjentki do szpitala,ale od razu po dotarciu karetki w miejsce zamieszkania Meery rozpętała się prawdziwa ulewa. Nie było możliwości dojazdu do instytucji. Jedyne co pozostało sanitariuszom to odebrać poród w domu.
                Sanitariusze wbiegając do pokoju Meery krzyczeli do jej matki oraz drugiej kobiety,aby przyszykowały koc i ciepłą wodę. Hinduska nie wiedziała co się dzieje. Z jednej strony odczuwała tylko ogromny ból skurczy,które powodowały,że krzyczała na cały głos,ile sił w płucach,a z drugiej strony obserwowała jak krzątają się obok niej trzej młodzi mężczyźni i próbowała przyswajać do głowy to co oni mówili jej,aby robiła lub czego nie robiła. Wycieńczona ciągłymi skurczami dziewczyna miała wrażenie jakby czas stanął w miejscu,ludzie robili na okrągło to samo,a tylko ona tak na prawdę żyła w teraźniejszości. Wszystko się zmieniło,gdy przerażona i całkowicie pozbawiona jakichkolwiek sił Meera usłyszała po sześciu godzinach słowa ,,Może pani zacząć przeć". Uśmiechnęła się słabo po mimo ogromnego zmęczenia,była cała w kropelkach potu,i zaczęła przeć. Krzyki rodzącej obudziły pół wioski.
         -Długo jeszcze?-Zapytała w krzykach. Meera ścisnęła prześcieradło tak mocno,że aż jej kostki na palcach pobielały. Wywróciła do góry oczami nie mogąc doczekać się odpowiedzi ze strony mężczyzn.'Świetnie',pomyślała,'trzech mężczyzn i ja'.
            Nikogo więcej nie było po za nią i sanitariuszami.
          -Jeszcze chwila-odpowiedział mężczyzna o lekkim zaroście.
           -Mówicie mi to od co najmniej dwóch godzin!
       Mężczyzna pokręcił głową,ale za raz szybko się uśmiechnął i krzyknął do towarzyszy oraz Meery:
         -Główka! Widać główke! Teraz niech pani prze ile sił,a za raz będzie miała pani swoje maleństwo ze sobą.
            Tak jak powiedział tak i zrobiła. Nie całe dwadzieścia minut później słychać było płacz małego dziecka i głos sanitariusza:
           -To chłopczyk. Masz syna Meero.
          -Syn? Miała być córka,ale nie ważne. Ważne,aby był zdrowy.-Meera odetchnęła z ulgą,że to już koniec męczarni.-Mogę go wziąć na ręce?
            -Oczywiście-podał jej maluszka owiniętego w kocyk.-Gratulacje.
            -Dziękuję.-Spojrzała na synka,który miał przymrużone oczka. Zaczęła do niego mówić.-Nie wiedziałam,że będziesz ze mną. Lekarze mówili,że będziesz dziewczynką. Ale to nie ma znaczenia. Kocham cię. Jesteś moim skarbem. Jedynym dobrem jakie mnie spotkało przez ostatnie 9 miesoęcy i mam nadzieję,że twoje imię ci się spodoba. Riaan. Tak będziesz miał od tej pory na imię.
***
         Pierwsza gwiazdka zaświeciła,a wraz z nią wszyscy usiedli przy stole. Ubrany w czarny garnitur chłopak usiadł na przeciw Meery i Riaan'a. Nastała niezręczna cisza. Po raz pierwszy rodzina Hendersonów świętowała święta w obecności "cudzoziemca",wyznawcy innej religii. To było trochę niezręczne,gdy wszyscy siedzieli w kompletnej ciszy patrząc na siebie.
           -Dziękujemy za zaproszenie.-Meera przerwała ciszę. Ściągnęła szmatkę z metalowej tacy,na której znajdowały się indyjskie słodycze przyszykowane wczoraj rano przez nią samą.-Mam nadzieję,że będzie smakować. Jeszcze tego tutaj nie robiłam.
               -Na pewno są super-wyrwał się Nik. -Gotujesz świetnie!
         Wszyscy spojrzeli po sobie. Riaan wybuchł śmiechem,a za raz po nim reszta zebranych.
             -No już. Spokój. Zabierajmy się do jedzenia,bo za raz prawie wszystko wystygnie.-Pani domu nałożyła Meerze i Riaan'owi po kawałku pieczonego karpia z pieczarkami.-Mój specjał. Oby wam smakowało.
            -Dziękujemy-Meera dziękując położyła serwetkę na kolana syna.
            -Dziękuję mamo.-Riaan bezmyślnie podziękował Meerze i zabrał się za jedzenie.

niedziela, 20 marca 2016

Rozdział 4: ,,Życie jest raz cieniem,raz słonecznym światłem"-Kal Ho Naa Ho Theme Song





  Nowy Jork przywitały delikatne promienie słoneczne,które ogrzewały twarze ludzi spieszących się do pracy,na uczelnie lub odprowadzających swoje pociechy do szkół i przedszkoli. Śnieżne zaspy migotały pod wpływem słońca. Był już grudzień. Czas świąt Bożego Narodzenia obchodzonych przez chrześcijan i nie tylko. Riaan i Meera ubrani na cebulke z zachwytem przyglądali się śnieżnym zaspom i bawiącym się dzieciom. Wszyscy traktowali śnieg jak rzecz normalną,ale nie Meera i Riaan. Oni chłoneli ten widok bieli,by jak najwięcej zapamiętać. Zachwycały ich najprostsze rzeczy,które Amerykanie uważali za codzienność w czasie trwania okresu zimowego.
       -Mamusiu?-Zapytał maluch.
       -Tak synku?
       -Czemu u nas nie ma śniegu? I czemu ludzie tutaj świętują narodziny jakiegoś tam...
       -Po pierwsze-zaczeła Meera.-Mamy inny klimat i położenie geograficzne. Po drugie Riaan,to ludzie nie świętują jakichś tam narodzin. Świętują narodziny Jezusa Chrystusa,syna Boga...
         -Ale przecież nasz Bóg nie ma za syna Jezusa.-Oburzył się malec i tupnął nogą.
        -Mylisz się. Religii jest wiele na świecie,prawda?
         -No tak.
        -Za to Bóg jest jeden dla wszystkich religii świata. Nie każdy w to wierzy,ale ty zapamiętaj,że jest jeden Bóg Ojciec,ale przybiera on różne postaci. Zsyła na Ziemię ludzi i różne bóstwa,by głosiły to co On mówi. Tyle,że w różnych językach. A każdy z tych języków nadał temu słowu i ludzią i boższkom nazwę,która według nich pasuje do ich kraju pochodzenia i kultury.
       -O!-Riaan klasnął w dłonie. Zachwycony odpowiedzią Meery zaczął skakać.-Mamusiu,a będziemy obchodzić Boże Narodzenie?
         -Sama nie wiem...
        -Proszę!
       -Zastanowię się,a teraz marsz do środka.-Meera zaśmiała się otwierając drzwi od budynku przedszkolnego.-Poproszę Nik'a i Cathrinę,aby opowiedzieli mi o tym święcie i wtedy się zobaczy. A ty się lepiej rozbieraj,bo się spieszę na uniwersytet.
        -I będziesz się tam uczyć jak ja tutaj?
       -Tak,ale teraz rozbieraj się.
        -No dobrze...
             Po niespełna dziesięciu minutach Meera mogła spokojnie zawrócić do domu po potrzebne jej rzeczy. Zeszyt A4 i czarny długopis schowała do dosyć obszernej torby. Meera wyszła już poza bramkę domu,gdy nagle wpadł na nią listonosz.
      -O jej. Przepraszam panią.-Spojrzał się na kopertę z jej nazwiskiem.-Pani Mukherjee?
         -Tak,a o co chodzi?-Spojrzała się na list w ręku mężczyzny.
        -Mam dla pani list.-Mężczyzna podał Meerze białą jak śnieg kopertę.-Proszę tylko podpisać,że pani odebrała.-Podał jej szarawą kartkę zadrukowaną miejscami na podpisy adresatów.
       Meera wyciągnęła długopis i podpisała się szybkim zamaszystym ruchem. Uśmiechnęła się do listonosza i schowała długopis.
       -Dziękuję i do widzenia.-Listonosz odwrócił się i pobiegł w przeciwną stronę.
         Hinduska ruszyła przed siebie powoli otwierając kopertę. Gdy już ją otworzyła zawartość papierowego prostokąta ją zadziwiła. Był tam plik dolarów. Była ciekawa od kogo dostała taką sumę. Szybko dojrzała małą,zapisaną karteczkę z imieniem nadawców. Caroline i Robert Henderson. Wyprostowała list uprzednio chowając do berzowej torby pieniądze. Zaczęła czytać zawartość kartki:
      ,,Droga Meero,z okazji świąt Bożego Narodzenia nasza cała trójka: Caroline,Robert i Nik postanowiliśmy podarować Tobie 2000 tysiące dolarów za ten miesiąc i od tej pory nie będziesz zarabiała 1500 tylko 2000 dolarów. Na ten pomysł wpadł nasz syn,który przypadkowo wspomniał nam,że zajmujesz się swoim młodszym bratem. Może to dla Ciebie zbyt dużo,ale dla nas nie. Przedszkole,studia,jedzenie,dom....to wszystko kosztuje. Na koniec chcielibyśmy zaprosić Ciebie i Riaan'a na Wigilię Bożego Narodzenia. Wiemy,że nie obchodzicie tych świąt w związku z waszym wyznaniem,ale miło by było,gdybyście przyszli. Spędzimy razem rodzinny wieczór i zjemy świąteczną kolację. Tak,dobrze przeczytałaś: jesteś dla nas jak rodzina. Caroline i Robert."
       Meera uśmiechnęła się i schowała list do torby.
                                 ***
      Uniwersytet. Dzień jak codzień. Dni spędzone na wykładach przelatywały jak przez palce. Studenci spędzali długie godziny na wykładach,uczyli się do egzaminów w domach ,pracowali jednocześnie wypełniając domowe obowiązki. Życie studenta nie jest łatwe,ale też nie jest złe. Trzeba tylko znaleźć czas na naukę,przyjemności,pracę i dom. Dni,które spędzali na wykładach,na najlepszym uniwersytecie w Nowym Jorku,sprawiły,że nie zauważyli jak z września stał się grudzień,a z początku jesieni zima. To było piękne,bo gdy któregoś ranka się obudzili ujrzeli za oknem piękną i kującą w oczy biel śniegu. Każdy następny ranek był witany z uśmiechem na ich twarzach. Ludzie w całej Ameryce kochają grudzień,bo to niezwykły miesiąc,w którym mogą świętować narodziny Jezusa. Nawet ci co nie wyznają chrześcijaństwa cieszą się z tego czasu,który Amerykanie nazywają oczekiwaniem na narodziny Pana Jezusa w Betlejem.
     Gdy wykładowca,profesor Vijay Manesha,zakończył wykład na temat kultury subkontynentu indyjskiego sala opustoszała w mignieniu oka. Tylko Nik i Meera zostali,by pomóc profesorowi uporządkować notatki na kolejne zajęcia.
       -Miło zobaczyć znajomą twarz po prawie 30 latach pobytu w Ameryce.-Profesor Vijay spojrzał na Meerę poprawiając okulary na nosie.
         -Słucham?-Zapytała Meera wyrwana z rytmu pracy.-To do mnie było?
          -Tak. Mówiłem,że miło zobaczyć znajomą twarz po prawie 30 latach pobytu w Stanach.
           -Nie za bardzo rozumiem. Z całym szacunkiem,ale nie zna mnie profesor,więc o co chodzi?
       -Chodzi mi o to,że przez tyle lat pobytu w Ameryce nigdy nie widziałem tak mocno zżytej osoby jak ty ze swoim krajem . To miłe zobaczyć jak twój rodak tyle lat młodszy od ciebie tęskni za ojczyzną.
        -Przecież w Nowym Jorku,jak wszędzie,mieszka dużo Hindusów tęskniących za swoim krajem.
          -Racja,ale to zazwyczaj są starsi ludzie lub w moim wieku. Indyjską młodzież,która jest tak silnie związana ze swoim krajem pochodzenia,żadko można tu spotkać. Większa większość z nich urodziła się tutaj... Nigdy nie poznali w pełni potencjału swojej ojczyzny. Nie chcę nikogo obrażać.
        -Rozumiem-Meera kiwnęła głową.
        -No cóż to wszystko. Jestem stary i czasami gadam od rzeczy. Dziękuję wam za pomoc.-Profesor odebrał od szatyna ostatni plik papierów.-Możecie już iść.
         -Jak będzie potrzebna pomoc jestem zawsze gotów.-Powiedział Nik uśmiechnięty od ucha do ucha. Razem z Meerą opuścili pomieszczenie.
                               ***
      Meera i Nik przebywali na korytarzu bogato zdobionym w historyczne obrazy z pozłacanymi ramami. Usiedli na jednej z trzech mini ławeczek do siedzenia. Oboje wyciągneli coś do jedzenia; Nik-kanapkę wypchaną po brzegi różnymi warzywami,szynką,serem i majonezem,a Meera-łagodne curry z kurczakiem.
       -Dziękuję za zaproszenie na Wigilię Bożego Narodzenia.-Meera spojrzała chwilowo na przyjaciela.
              -Nie musisz dziękować. Wpadłem na ten pomysł z rodzicami. Prawie codziennie jesteś u nas w domu...-Nik chciał dodać,że nie ma dla jego rodziny znaczenia jakiego ona jest wyznania,ale Hinduska go ubiegła.
          -Myślisz,że mogę świętować razem z wami?-Oczy dziewczyny pociemniały. Było w nich widać zmieszanie,niepewność.
            -Oczywiście,że tak!-Ugryzł sporych rozmiarów kanapkę.-Po za tym za raz tam świętować. Będziesz świadkiem obchodzenia Wigili. To tak jakbym to ja uczestniczył w waszych obrzędach. Byłbym świadkiem. Prawda?
            -Niby tak,ale nie jestem pewna.
           -Czego? Że zjedzie się cała moja rodzina i cię nie polubią,albo wyśmieją? Wolne żarty. Jesteśmy sami w tym roku,a ciebie traktujemy jak rodzinę. Mama chce poznać też Riaan'a. Nigdy nie było okazji byś z nim przyszła. Więc?
            -Dobrze. Dobrze. Zrobię to tylko dla ciebie i dla mojego sy...brata,który bardzo chce obchodzić Boże Narodzenie.
                              ***
      Dom państwa Willows. Cathrina związała jasne włosy w luźny warkocz. Nie czuła się najlepiej. Była cała blada,jedynie miała policzki zaróźowione od gorączki. Cathrina opadła na fioletową i puszystą pościel. Czuła się beznadziejnie. Niedość,że dręczyły ją nagłe bóle głowy,wysoka temperatura ciała ,to doszło do tego poczucie osamotnienia spowodowanego nagłym brakiem czasu Nik'a dla swojej wieloletniej przyjaciółki.
         Cathrina wiedziała czemu Nik nie spotyka się z nią tak często jak dawniej. I nie była wcale to wina całogodzinnych wykładów i masy nauki. 'Meera',pomyślała Cathrina przewracając się na brzuch i kładąc twarz na poduszkę. Po lekko zaczerwienionych policzkach dziewczyny spłynęły gorzkie łzy,które zostawiały po sobie ciągły ślad. Nie rozumiała czemu przyjaciel odsunął ją na bok z powodu jakiejść dziewczyny,którą zna kilka miesięcy. Czuła się z tym źle. Bardzo źle. Serce ściskało się w jej piersi na same wspomnienia związane z nią i Nikiem. Przez chorobę nie wiedziała co się z nią dzieje.
       Czy to efekt choroby,czy naprawdę Cathrina coś czuje do Nik'a? Nie była w stanie odpowiedzieć na te pytania. Chciała przeczekać aż choroba minie,ale nie wytrzymała. Chwyciła smartfon w rękę i wybrała numer Nik'a. Czekała jak sygnał ustanie i w słuchawce odezwie się męski głos. Nic. Cisza. Przez dłuższą chwilę nikt się nie odezwał. Dopiero po około minucie Cathrina usłyszała głos przyjaciela:
       -Tak słucham?
       -Cześć Nik. Masz może dzisiaj czas?
      -Tak mam. Coś się stało?
      -Mógłbyś do mnie przyjść? Przyniósłbyś mi notatki z wykładów,a po za tym muszę ci coś powiedzieć,ale to nie jest rozmowa na telefon.
      -Mhm... Okej. Przyjdę do ciebie za raz po tym wykładzie. Muszę kończyć. Właśnie się zaczyna.
      -Jasne. Czekam. Pa. Buźka.-Nacisnęła czerwoną słuchawkę.
        Cath była bardzo niespokojna, od pół godziny kiedy zadzwoniła do Nika chodzi jak na szpilkach i kręci się po całym domu. Chciała coś zrobić by choć trochę zająć czymś swoje myśli. Odliczała co do sekundy, gdy tak stała przy małym stoliku, wpatrzona w zegarek, mała wskazówka nue drgnęła nawet. W końcu zrezygnowana opadła na kanapę i włączyła telewizje. Przeskakując przez wszystkie programy nawet nie patrząc co na nich leci, szybko zapomniała, że ma przyjść jej przyjaciel. Usłyszała dzwonek telefonu, głośną melodię jej ulubionej piosenki. Wbiegła na górę po schodach o mało co nie zabijając się na nich, dotarła do swojego pokoju zdyszana, podniosła telefon do ucha.
    -Słucham?- odezwała się lekko urywając, gdzyż cały czas próbowała wyrównać oddech.
    -Umm to ja Nik, Cath bardzo Cię przepraszam ale nie dam rady przyjść dzisiaj. Meera zaczyna swój projekt edukacyjny i muszę jej pomóc. Przepraszam- gdy usłyszała te słowa chciała się rozpłakać ale pozostała twarda. ,,Nie będę przy nim płakać" powiedziała sobie w myśli. Meera jak zwykle, przecież od ostatniego czasu wszystko obraca się wokół jej drobnej postaci.
-Jasne, rozumiem. - powiedziała to co jej pierwsze przyszło na myśl, 'byłam głupia myśląc, że on do mnie przyleci jak na skrzydłach by się ze mną spotkać'. Kiedyś by tak było ale nie teraz gdy przeszkodą staje się Hinduska.
      -Cath na pewno?
    -Tak.-jeden krótki wyraz a może zrobić tak wiele, była wkurzona i to bardzo, pragnęła zemsty. Chciała by w końcu ktoś zauważył, że Meera stanęła pomiędzą nią a Nik'iem.
     -Ok, przepraszam jeszcze raz. Do zobaczenia- odpowiedział i się rozłączył nawet nie czekając na jej odpowiedź. Zmienił się z przyjaciela na zawsze w kumpla na pewnien okres.
     To chyba najbardziej bolało Cath, właśnie ta przemiana, nie widziała już w nim tak ogromnej podpory jaką był wcześniej, przecież się w nim zakochała ale teraz jej uczucia są bez znaczenia. Zostały zgniecione, wyrzucone i zdeptane jak zwykła biała kartka papieru.
                             ***
        W tym samym czasie podczas,gdy Cathrina zawiodła się na koledze,bo już nie przyjacielu,za którego go uważała przez większość swojego życia,Meera i Nik siedzieli w bibliotece i pracowali nad projektem edukacyjnym Hinduski. Z początku praca nad zbieraniem materiałów szła im całkiem dobrze. Szybko znaleźli to co było im potrzebne jednak składanie tego w całość,ubieranie pojedynczych haseł w zdania nie było już takie łatwe i szybkie,co ich poszukiwanie.
        W każdej kolejnej minucie Meera była co raz bardziej zmęczona,a Nik'owi nie dawała spokoju jego ostatnia rozmowa z Cath. Hinduska to zauważyła,zamknęła wszystkie zeszyty i książki. Spojrzała Nik'owi prosto w oczy. Uśmiechnęła się delikatnie ukazując rząd białych zębów i dołeczki. Jej ciemnobrązowe oczy zaiskrzyły.
       -Myślę,że powinniśmy odpocząć. Siedzimy tu już od kilku godzin.-Zaczęła powoli chowając rzeczy do dużej czarnej torby z firmy CALIPSO FITNESS CLUB.-Nic nie zdziałamy będąc zmęczonymi.
            -Słucham?-Nik przerwał rozmyślania nad rozmową z Cathriną.-A tak,tak. Przepraszam Cię. Wybacz mi. Jestem już zmęczony. Strasznie zmęczony. Nie musisz iść czasem odebrać Riaana z przedszkola?
         -Za trzy godziny.-Uśmiechnęła się ponownie.-A ty co masz taką kwaśną minę?
        -Ja? Nie. Wydaje ci się.
       -Nie prawda. Mnie nigdy nie okłamiesz. Co się dzieje?
       -Po prostu.... Nie ważne. Nie chcę cię w to mieszać.
        -Ale ja tego chcę. Chętnie posłucham i pomogę.
        -Chodzi o to,że obiecałem Cathrinie,że dzisiaj do niej przyjdę i dam jej notatki z wykładów. Zadzwoniłem do niej,że jednak nie mogę przyjść,bo jestem z tobą i ci pomagam. Ona powiedziała,że nie ma sprawy. Ale w jakimś stopniu czuję się winny,że ją oszukałem. Nie wiem czemu. Może powodem tego jest to,że nie poświęcam jej już tak dużo czasu jak kiedyś?
         -Aaa...-Meera się zakłopotała.-Nie odpowiem ci na to pytanie. To jest zbyt skomplikowane jak dla mnie. Przepraszam. Jednak w rekompensacie mogę zaproponować,że pojadę teraz do niej i z nią porozmawiam. Może uda mi się ją przekonać,by nie była na ciebie zła.
          -Mogłabyś to dla mnie zrobić?
          -Haan.
          -Co?
        -Przepraszam. Miałam na myśli tak. 'Haan' oznacza 'tak'.
     Szatyn i jego nowa przyjaciółka wyszli z bibliotecznego budynku. Nik się przeciągnął w świetle słonecznych promieni. Głośno westchnął:
        -Życie jest dziwne. Kiedy mamy go nad to,nie dbamy o nie. Kiedy ono nam ucieka,orientujemy się,że jest za późno na jakiekolwiek zmiany. Źycie jest beznadziejne. Wiesz?
          -Nie mów tak. To nie wina życia,że popełniamy mnóstwo błędów,nie dbamy o nie kiedy trzeba,a gdy ono od nas ucieka to orientujemy się,że jest zbyt późno na naprawianie błędów,które popełniliśmy i będziemy popełniać. Życie nie jest bajką. Życie jest powieścią,którą sami codziennie piszemy dokładając nowych stron,tytułów i rozdziałów. Życie jest światłem,które oświetla nam drogę i pokazuje wiele możliwości. Życie jest też cieniem,którego chociaż raz musimy dotknąć. Życie,życie,życie...jest raz cieniem,a raz słonecznym światłem. Bez niego nic by nie miało sensu. Nawet to co robimy w dobrej wierze.
                            ***"
     Idąc dalej, w promieniach słońca, nie rozmawiali zbyt dużo można by powiedzieć, że prawie w ogóle. Czuli między sobą jakieś dziwne skrępowanie, Meera cały czas się zastanawiała dlaczego tak jest. Może dlatego, że jej jedyny najlepszy przyjaciel pokłócił się ze swoją najlepszą przyjaciółką? Ta myśl nie opuszczała jej umysłu nawet na chwilę. Wiedziała już, że bezzwłocznie dzisiaj uda się do Cathriny, by z nią porozmawiać.Dziewczyna nie chciała się wtrącać pomiędzy nimi, ale też nie chciała widzieć swojego przyjaciele ciągle niedostępnego ,w ogóle nie kontaktującego ze światem.
    -Meera, jeśli nie chcesz nie musisz iść do Catheriny. Samm mogę to załatwić- Nik odezwał się jakby pełny niepokoju, że się wycofa i nie zrobi tego co mu obiecała, ale niestety Hinduska już wiedziała co ma zrobić i, że wycofanie się z tego nie jest warte żadnej ceny. Uśmiechnęła się do niego lekko by podnieść go na duchu i upewnić w swoich czynach.
    -Nik naprawdę nie chcę ,by pomiędzy wami coś źle się działo. A i tak oboje wiemy, że jeśli ja tego nie załatwię to ty tym bardziej.-Odpowiedziała ,a chłopak cały czas patrzył się na nią ale w końcu odpuścił i się uśmiechnął podchodząc do niej i ją przytulając.
     -Dziękuje i powodzenia. A teraz muszę lecieć do domu. Do jutra- oznajmił i ruszył w swoją stronę, machając jej ręką na pożegnanie.
      Kiedy nie miała chłopaka w zasięgu wzroku, odwróciła się na pięcie i zaczęła iść w kierunku domu Cath. Dziesięć minut później z torbą na ramieniu, stała na werandzie przed drzwiami. Podniosła dłoń zgiętą w pięść, zastukała do drzwi 4 razy i czekała aż dziewczyna pojawi się przed nią. Kilkanaście sekund później, koleżanka stała przed Hinduską ubrana w białe szorty i luźną, sportową bluzkę w kolorze nieba. Meera uśmiechnęła się do niej ale ona tego nie odwzajemniła ,za to patrząc na nią złowrogo wyszła na werandę i zamknęła za sobą drzwi.
    -Cześć, ymm Cath ja naprawdę cię przepraszam ,ale nie wiedziałam, że Nik aż tak zaniedbuję waszą przyjaźń...-Nie wiedziała jak ma zacząć, czuła się niezręcznie, ale musi to załatwić i koniec kropka- Nie chcę się wtrącać w to co się dziej pomiędzy wami, ale też nie mogę tak po prostu zostawić waszej dzisiejszej kłotni jeśli można tak to nazwać. Przyszłam tutaj przeprosić cię od siebie jak i w imieniu Nik’a.- Gdy skończyła mówić Catherina nawet na nią nie spojrzała ,cały czas stała odwrócona do niej tyłem, ale Meera wiedziała, że jest na nich zła, mogła to wyczuć na kilometr albo i więcej.
    - Biedna mała Meera, która przyjechała z Indii nie wiedząc co się nawet z nią dzieje. Nik taki dobroduszny zapragnął cię wspomóc od razu. Gdy tylko na ciebie popatrzył jego oczy zaświeciły w taki sposób w jaki nigdy nie świeciły dla mnie. Sprawiłaś, że nasza przyjaźń zaczynała się od początku zawalać jak jakiś stary budynek. Na początku nie przejmowałam się tym za bardzo, nawet Ci powiem, że nie dopuszczałam do siebie takiej wiadomości jak ta iż on woli ciebie bardziej ode mnie. Lecz w końcu ujrzałam to wszystko, ujrzałam to, że zawsze byłam tylko jego zabawką do której mógł przyjść, pocieszyć się, wypłakać i odejść. A ja głupia myślałam, że on może czuć coś do mnie.- Skończyła swoje krótkie przemówienie a z jej oczu spłynęło kilka łez, ukazując jak naprawdę ją to wszystko zraniło.
   Meera czuła się teraz beznadziejnie, zniszczyła ich przyjaźń nawet tego nie wiedząc, zniszczyła uczucia dziewczyny, którą uważała za przyjaciółkę. Popatrzyła się na Cath z przepraszającą miną ale ona była tak wściekła, że robiła się czerwona.
      - Catherino ja naprawdę nie wiedziałam...
    -Nie wiedziałaś?! Nawet głupi by to zauważył. Zniszczyłaś wszystko, rozumiesz? Każdy dzień jaki z nim spędziłam był najlepszym dniem mojego życia. Teraz pogorszyłaś wszystko jeszcze bardziej.
    -Błagam nie mów tak..
   -Jak?! Czy ty do cholery siebie słyszysz! Zniszczyłaś mnie, jego i naszą przyjaźń i masz jeszcze czelność tutaj przychodzić?!-Cały czas krzyczała ,a Hinduska coraz to bardziej kuliła się w sobie ze strachu nie wiedząc co ma robić. Nie mogła już nic zrobić, pragnęła teraz tylko zniknąć i nie wracać.
   -Ja chciałam tylko przeprosić..
    -Nic mnie nie obchodzą twoje przeprosiny! Ja go kochałam! A teraz wynoś się stąd i nigdy więcej nie pokazuj mi się na oczy!
   Ostatnie słowa Cathriny zraniły dziewczynę najbardziej. Po jej policzkach zaczęły lecieć łzy i nie mogła ich opanować, spojrzała się na swoją już byłą przyjaciółkę ostatni raz i zbiegła z werandy nawet nie patrząc się gdzie biegnie. Po prostu ruszała nogami ,by uciec jak najdalej i skryć się w kącie i z niego nie wychodzić. Chociaż nie pogardziłaby teraz jakimś tanim pistoletem, którym by sobie strzeliła w serce, by nie czuć już tego tak ogromnego bólu. By nic nieczuć i nic i nikogo nie niszczyć.
                             ***
       Kolejny samotny wieczór Hinduski,w którym mogła się wypłakać w fioletowo-zieloną poduszkę i wyżalić się czystym białym kartkom papieru. Po uspaniu synka Meera przykryła się pierzastą kołdrą w tych samych kolorach co poduszka i wyjęła swój notes,można by rzec pamiętnik,w którym wypisywała to co ją smuci. Ciemnogranatowe pióro jak zwykle gładko błądziło po kartkach papieru:
         ,,Niby życie jest raz cieniem,a raz słonecznym światłem i każdego jego aspektu musisz dotknąć choć raz. Dotknęłam ich aż za wiele razy. Nie przeszkadzało mi to. Więc czemu teraz czuję się winna i bezsilna? Nie którzy powiedzieliby,że to nie moja wina,że Nik zaczął zaniedbywać ich przyjaźń. Ale jak tu nie czuć się winnym,gdy jest w to się zamieszanym i to przez swoją osobę zepsuło się łączącą ich więźń? Pytanie bez dna.
      Mam ochotę uciec. Ponownie. Jednak nie mogę. Mam studia,a mój synek chodzi do przedszkola. Nie mogę zaniedbać jego rozwoju,ani swojego. To mija się teraz z moim celem. Przecież po to wyjechałam z Indii. Aby uciec od tego czego doświadczyłam i by zacząć nowe życie. Więc jak mogłabym uciec z miasta,kraju,który dał mi i Riaan'owi nowy początek? Jedyne co mogę zrobić to ograniczyć kontakty z Nik'iem i nic po za tym. To tyle. Kropka.
       Już jutro zaczyna się przerwa świąteczna. Będę świadkiem świętowania narodzin Jezusa Chrystusa,a na następny dzień,aż do nowego roku wyjadę po za teren Nowego Jorku. Może do innego miasta w Ameryce,albo Meksyku-zawsze chciałam tam pojechać. Może udałoby mi się spotkać któregoś z moich ulubionych aktorów i aktorek z latinowood,królestwa telenowel. Ostatnią propozycją na świąteczny wyjazd,która przeszła mi przez myśl były to Indie. Z chęcią bym odwiedziła swój kraj. Nie pojechałabym do rodzinnej wioski,ale do Mumbaju (kiedyś Bombaj),albo Kalkuty-tam nigdy nie byłam,a zawsze chciałam pojechać. Te dwa miasta nic mi nie zawiniły. Cały kraj mi nic nie zawinił,nawet moja wioska,więc czego się tu obawiać?"

-Przepraszam za tak dużo opóźnienie (od ostatniego rozdziału minął miesiąc i jeden dzień!),ale wiecie jak to jest,gdy jest rok sszkolny. Jednak cieszę się,że udało mi się dokończyć ten rozdział,bo powiem wam szczerze,że nie miałam za bardzo jak go dokończyć,gdyby nie Weronika,która wspomogła mnie w pisaniu rozdziału (napisała między innymi kłótnię Cath i Meery oraz tą z telefonem Nik'a do Cath,że nie może przyjść). Jestem jej za to wdzięczna...bez niej by było jeszcze większe opóźnienie. Mam nadzieję,że więcej takowych nie będzie. By was już nie zanudzać dodam tylko ostatnią rzecz: cytat w tytule rozdziału został przetłumaczony na PL z tytułowej piosenki filmu ,,Gdyby jutra nie było"(Kal Ho Naa Ho). Gdybyście chcieli posłuchać to zapraszam: Kal Ho Naa Ho Theme Song lub jeśli macie zły dzień to smutną wersję tego utworu Kal Ho Naa Ho Sad. Miłego czytania :) Pozdrawiam. 

piątek, 19 lutego 2016

Rozdział 3: Księżyc tak próżny,po mimo tylu ran



   Gwieździste niebo nad wioską,gdzie mieszkała Meera nie zwiastowało niczego złego,co miało nastąpić. Po mimo pięknego wieczornego nieba,gwiazd i księżyca jakie rzucały srebrzystą poświatę na szmaragdowe jezioro,było chłodno. Nie kiedy zdażały się właśnie takie anomalie pogodowe. Kiedy jest zbyt długa pora sucha to mieszkańcy całych Indii wiedzą,że nie lada dzień powinna być pora deszczowa i lekkie ochłodzenie. Księżyc ukazując swoje srebrzyste oblicze w tafli wody wydawał się naśmiewać z nastoletniej Meery,która właśnie skończyła napełniać gliniany dzbanek wodą z jeziora.
         Meera wyprostowała się tylko po to,by opatulić się mocniej dupattą w kolorze mango. Schyliła się ponownie ku glinianemu naczyniu,chwyciła je mocno w ręce i delikatnie stawiając na głowie przytrzymywała je jedną ręką,a drugą chwyciła szmacianą torbe z wełnianym kocem. Obciążona ciężarem wypełnionego po brzegi dzbanka i prawie nic nie ważącą szmacianą torbą ruszyła sztywno przed siebie. Powoli kierowała się w stronę lasku,za którym znajdowała się część mieszkalna wsi. Wiatr wiejący z północy przybrał na sile. Czarne i długie do pasa włosy dziewczyny przykleiły się do jej twarzy. Cała zesztywniała i z trudem mogła się poruszać. Meera w tamtej chwili była jak chodzący żywy trup. Nie czuła prawie nic. Jedyne co odczuwała to ciężar dzbanka na jej głowie i to jak włosy kleją się do jej twarzy. Nic po za tym. Całe ciało miała odrętwiałe z zimna,a kostki palców miała bielsze niż kartka papieru do rysowania.
         Idąc leśną ścieżką Meera nic nie słyszała prócz chrzęstu gałązek łamiących się pod jej ciężarem,szumiących liści drzew oraz własnego urywanego oddechu,który tworzył pare w powietrzu. Mimo to Hinduska czuła się nieswojo tak jakby ktoś ją śledził. Przyspieszyła kroku,ale to nic nie zmieniło. Nadal czuła czyjąś obecność. Przełkneła ślinę.
    -Jest tu ktoś?-Zapytała w miare głośno,ale nic. Cisza.
         Meera znała każdy kąt lasu jak nikt inny z wioski,ale mimo tej znajomości czuła,że jest coś nie tak. Gdyby ktoś ją zobaczył pomyślałby,że jest wariatką na próżno zerkającą w każdą stronę co jakiś czas. Jednak i księżyc zdawał się wyśmiewać Meerę. 'Co za próżność',ponyślała zerkając ku górze. Z każdym krokiem Meerę ogarniał głębszy strach. Wiatr dziwnie ucichł,a chrzęst pod stopami dziewczyny zdawał się być kroplą w morzu,która z czasen zamieniała się w ocean. Przystaneła. Rzuciła szmacianą torbe na ziemie i na chwilę odstawiła gliniany dzban na ścieżkę. Wyprostowując się z przerażeniem wymalowanym na całej twarzy ujrzała przed sobą trzech mężczyzn. Pierwszy od lewej był niski,środkowy był najwyższy,a ten po prawej był średniego wzrostu. Zupełnie nieświadoma tego co robi zaczeła się cofać do tyłu.
    -Nie bój się. Przecież nic ci nie zrobimy.-Usłyszała zbliżający się głos środkowego mężczyzny. Mężczyzna był najbliżej Meery.
  -Ktoś tu wybierał się po wodę dla rodziny-odezwał się ten najniższy.
   -Tak pięknej dziewczynie nie wypada,by tak późnym wieczorem przebywała sama w lesie.-Mężczyzna średniego wzrostu pokręcił głową rechocząc przy tym jak ropucha.
             Srebrzysta poświata gwiazd i Księżyca padła na twarz dziewczyny,co uwydatniło jej rysy twarzy. Wysoki mężczyzna oblizał językiem wargi. Podszedł do trzęsącej się Meery tak szybko,że dziewczyna nie zdążyła nawet kilka metrów dalej uciec. W jednej chwili poczuła szorstką kore na plecach,a w drugiej sekundzie sporych rozmiarów dłoń na swojej talii. Dłoń oprawcy ku zaskoczeniu dziewczyny delikatnie zacisneła się na wcięciu talii. Przerażona Meera zamknęła oczy. Nigdy nie myślała,że będzie tego chciała,ale wolała umrzeć niż zostać poniżoną i niedotykalną na całe życie. Nagle popękane usta dotknęły jej szyji. Wzdrygnęła się. Meera czuła obrzydzenie nie tylko do mężczyzn,którzy chcieli ją skrzywdzić,ale także do samej siebie. Chciała uciec lub krzyknąć,ale nie miała wyjścia. Poczuła na sobie wzrok dwóch pozostałych mężczyzn,którzy trzymali się na uboczu. Gładka jak kamień skóra na ciele Meery zmieniła się natychmiastowo w gęsią skórkę pod wpływem zimnego dotyku oprawcy,który trzymał obie dłonie pod niebieską tuniką 'ofiary'. Zaśmiał się jej prosto w twarz i mocno pocałował w usta. Lekko je przygryzł.
   -Jesteś najpiękniejszą dziewczyną z wioski.-Szepnął mężczyzna błądząc dłońmi co raz to wyżej po plecach Meery.
   -Jesteś beznadziejny. To prawda,że Meera jest najpiękniejsza,ale to nie powód by ją tak krzywdzić.-Odezwał się głos za nimi.
                Wysoki mężczyzna natychmiastowo się obrócił w stronę tajemniczego głosu dając tym samym możliwość ucieczki dziewczynie.Hinduska to wykorzystała i zaczeła uciekać. Nikt jej nie mógł złapać,ponieważ biegnąc prosto do domu zauważyła po drodze,że dwaj pozostali bandyci leżą nieruchomo na ziemi z krwawiącymi nosami.
           Roztrzęsiona wydarzeniem jakie miało przed chwilą miejsce Meera po wejściu do domu od razu pokierowała się do swojego pokoju. Tam rzuciła się na miękkie łóżko i cicho zaczeła płakać w poduszkę.
                                                ***
        Meera wybudziła się z koszmaru ciężko dysząc cała oblana zimnym potem. Trzęsła się jeszcze gorzej niż podczas tamtego koszmarnego wydarzenia. Uspokoił ją dopiero widok słodko śpiącego syna obok niej. Uśmiechnęła się lekko. Nie wiedziała co ze sobą zrobić. Zamknęła oczy modląc się,by senny koszmar nie powrócił. Przytuliła Riaan'a próbując zasnąć spokojnym snem. Po jej policzku spłyneła strumieniem jedna łza,zbyt mała by wyrazić cały ból jaki w sobie nosiła matka małego chłopca.
***
          Minęło kilka dni od napadu na Meerę. Teraz dziewczyna na kążdym kroku rozglądała się czy przypadkiem w pobliżu nie ma kogoś obcego. Podejrzanego. Niestety nic nie przykuwało jej uwagi. Zmęczona myślami,które ciągle krążyły wokół nie dawnego wydarzenia przysiadła na ławeczce na ganku. Dołączył do niej PI-jej sąsiad i wybawca.
     -Cześć.-Zaczął PI.-Jak się czujesz? Nie zrobili ci nic złego?
     -Nie. Dziękuję,że mnie uratowałeś.-Uśmiechnęła się słabo.-Nie wiem co by się stało,gdybyś wtedy nie przyszedł. Boję się,aż pomyśleć co by było,gdyby... Mama by mnie zabiła.
        -Nie mów tak. Próbowałaś chociaż jej powiedzieć o przedwczorajszym wydarzeniu?
            -Nie.
           -Dlaczego? Wiem jaka jest twoja mama. Honor,duma i te sprawy,ale to jednak twoja mama. Jesteś jej córką. Jedynym dzieckiem jakie ma. Zrozumie.
              -Nie! Nie powiem nic!
             -Nie to nie.-PI uśmiechnął się pod nosem. Zatarł ręce.-Muszę już iść. Mama pewnie się denerwuje,źe mnie nie ma długo. Wiesz jak nie lubi,gdy nie jest się na czas na obiad. To ja lecę.-Wstał i zaczął biec w kierunku domu.




         Popołudnie minęło monotonnie,w wolnym tempie i spokojnie. Nadszedł wieczór i nad wsią ponownie rozbłysły migoczące gwiazdy okalające przyćmiewający ich blask Księżyc. Meera ubrana w Kameez (tunikę do kolan) w odcieniu rażącej w oczy żółci i Churidaar (spodni dopasowanych po całej długości) równie w odcieniu jaskrawej żółci usiadła przy cieple wieczornego ogniska. Jak zahipnotyzowana patrzała na Jutti (lekkie buciki zakrywające palce i najczęściej pięty,bogato zdobione) okrywające jej stopy. Młoda Hinduska nie wiedziała co ze sobą zrobić. Miała wrażenie jakby wszyscy ją wytykali palcami,choć nikomu nie pisnęła ani słówka. Nie wiedziała nawet co tak na prawdę czuje. 'Strach?',zapytała samą siebie. Podciągnęła nogi pod brodę. Małe kamyczki przesunęły się pod wpływem jej ruchu pozostawiając za sobą przyjemny dźwięk. Zamknęła oczy. Wyobraziła sobie błękitne niebo,prażące słońce i orszak weselny. Marzyła,by kiedyś wziąć ślub,ale sama teraz nie wiedziała czy tego chce. Czuła się niedotykalna,choć nic takiego na prawdę się nie stało. Otworzyła oczy i ku jej zdziwieniu siedział przed nią PI. Podskoczyła.
      -Przestraszyłeś mnie.-Meera z powagą spojrzała na przyjaciela.
           -Przepraszam.-Zaśmiał się.-Nie chciałem. Masz chwilę?
          -Być może,a co chcesz?-Uniosła brew do góry.
          -Coś ci pokazać. Zgodzisz się?
          -I tak nie mam co robić. Shanti właśnie wyjechała do rodziny na tydzień. Więc tak. Mam dla ciebie chwilę.-Meera wstała z piachu i otrzepała z niego Churidaar Kameez.
               -Więc chodźmy!
      Las. Liście drzew przyjemnie powiewały na wietrze. Meera i PI właśnie zbliżali się do jeziora.
        -Jezioro? Zabrałeś mnie nad jezioro? PI wiesz dobrze,że od tamtego wydarzenia...-Próbowała zabrać ręce kolegi z jej oczu.
        -Tak wiem Meer,ale chcę coś ci pokazać.- PI razem z nią podszedł nad brzeg zbiornika wodnego. Zabrał dłonie z oczu przyjaciółki,ale za to przytrzymał ją w talii.-Widzisz ten Księżyc i gwiazdy go otaczające?
        -Tak.
        -Jest strasznie próżny po mimo wielu szram jakie ma,a gwiazdy? Są idealne. Bez skazy. Jednak są nieśmiałe. Jak ty
       -I co z tego?
       -To,że Księżyc wykorzystuje takie gwiazdki,by stać się...sam nie wiem. Ale nie po to tu przyszliśmy.-PI włożył dłonie pod Kameez Meery.
       -To po co?-Próbowała się wyrwać z objęć chłopaka,ale ten zaciskał co raz mocniej dłonie na jej talii. Meera panikowała.-PI puść mnie! PI!
    Chłopak zaśmiał się przyciągając do siebie mocno przerażoną dziewczynę. Obrócił ją tak,aby spojrzała mu prosto w oczy. Delikatnie palcem rozchylił jej blado-różowe wargi i pocałował ją po mimo licznych protestów Meery. Z całą siłą jaką miał w sobie trzymał Meerę całując ją już nie tylko w usta,ale i też od szyji po obojczyki i jeszcze dalej.
       -PI co ty robisz?! Teraz ty? Dlaczego mi to robisz?! Przecież mi pomogłeś!
       -Pomogłem ci tylko dlatego,że sam chciałem dotknąć cię jako "pierwszy".-PI niczym pies rzucił się na Meerę sprawiając,że oboje wylądowali w wodzie.
       Hinduske przeszył nieprzyjemny dreszcz. Jej ciało ogarnęła fala zimna. Nagłe zetknięcie z lodowatą wodą wywołało gęsią skórkę u obojga. Meera na próżno próbowała się wyrwać z rąk PI,,ale on całym ciałem przylegał do niej.
          Z sekundy na sekunde,z minuty na minute przerażona i obolała Meera miała co raz mniej sił,by podjąć ponowną próbę ucieczki. Była cała brudna i mokra od stóp do głów. Potargane włosy kleiły się jej do twarzy. PI po "zakończonej robocie" wstał,zapiął spodnie,rzucił Meerze spojrzenie 'I tak wiem,że nie powiesz tego mamie' i jakby nigdy nic spokojnie odszedł zostawiając dziewczynę samej sobie.
        Zdezorientowana Meera nie wiedziała co robi. Chwiejnym krokiem wstała,ubrała to co zdjął siłą z niej PI i poszła w kierunku domu mając nadzieję,że jej matka śpi.
         'Nadzieja matką głupich',pomyślała,ale szybko odwołała słowa,gdy weszła do domu. Vidya spała,więc jej córka zabierając czyste ubrania z pokoju szybko przemknęła do łazienki. Tam się rozebrała do naga. Spojrzała w lustro,ale odwróciła wzrok,gdy tylko zobaczyła swoją twarz. 'To nie jest już moja twarz',weszła pod prysznic odkręcając gorącą wodę. Cały bród; błoto,ziemia i krew pod wpływem gorącej wody tworzyły rdzawą kałużę błota. Załamana wydarzeniem jakie miało przed chwilą miejsce usiadła wśród brudu,skuliła się,schowała głowę między kolana i zaczęła płakać. Płakać nie zwykłym płaczem,ale takim,który był nie do opisania. Płaczem smutku,rozpaczy i obawy odrzucenia.

-Rozdział miał być dłuższy z kilkoma wątkami w teraźniejszości,ale cieszę aię,że postąpiłam inaczej,bo chyba wszyscy czekali na przeszłość Meery?

niedziela, 7 lutego 2016

Rozdział 2: ,,Przeszłość jest jak senny koszmar. Powraca i powraca." (2/2)



      W -Mamo! Mamo wstań! Jest już dawno rano!-Riaan wskoczył na łóżko Meery.- Dzisiaj jest sobota i masz wolne! Pamiętasz co mi obiecałaś?!-Chłopiec radośnie skakał po całym łóżku mamy.
     Meera uśmiechnęła się słysząc radosny śmiech syna. Powoli usiadła opierając się o bezgłowie łóżka. Riaan usiadł obok niej,ale cały czas się wiercił.
-A ty co się tak wiercisz?- Ziewneła i przytuliła Riaan'a.- Mamy całe dwa dni dla siebie!
-No to co? Ale ja już chcę iść z tobą do parku na plac zabaw,nad staw nakarmić kaczki,pojeździć po parku na rowerze,pójść na lody...
-Dobrze,dobrze mój książę-ucałowała synka w czoło.-Idź się ubierz i zejdź na dół. Ja też się ubiorę,zjemy śniadanie i wyjdziemy do parku na rower,nad staw,na plac zabaw,na lody...
-Dobrze,dobrze!- Riaan jak oparzony wybiegł z pokoju Meery na co ona sama się zaśmiała.
                            ***
      Cathrina upieła ciemno-brązowe włosy w luźny kok co uwydatniło jej delikatne rysy twarzy i jaskrawo-zielone oczy. W odbiciu lustra spojrzała na Nik'a. Pokręciła głową. Podeszła do niego i zabrała mu telefon. Spojrzała na wyświetlacz.
-Meera? Chcesz do niej zadzwonić to zadzwoń.-Wzruszyła ramionami i oddała smartfon szatynowi.
-Właśnie w tym problem,że nie odbiera. Szkoda,bo mogłaby iść z nami do parku na piknik.-Nik wstał i otrzepał jeansy. Błękitne oczy chłopaka zmieniły kolor na ciemnoniebieski jak morze po sztormie.
-Głowa do góry. Ostatnio dużo pomagała twojej mamie przy ogrodzie i w domu,więc nic dziwnego,że dziewczyna chce odpocząć.
-W sumie racja.- Nik uśmiechnął się i wziął z komody pod lustrem kluczyki od auta. Obkręcił je na palcu.-To co Miss Piękności i Wszechświata,idziemy?-Zaśmiał się.
-Och,zamknij się kiedyś!- Cathrina uderzyła Nik'a torebką prosto w ramie.
-Auć! Groźna jesteś! To idziemy czy nie?
-Idziemy.-Zabrała koszyk z jedzeniem.-Panowie przodem.
-Jestem zdania,że to panie mają pierwszeństwo.
-Na Boga idź już!
-Już idę,idę...
      Cathrina i Nik przez całą droge do parku przekomarzali się i dokuczali sobie.
                          ***
       Pogoda w Nowym Jorku ostatnimi czasy poprawiła się i to bardzo. Niebo już nie było ciemnogranatowe i nie przysłaniały go chmury,a drzewa nabrały żywszych kolorów. Niebo przybrało kolor błękitu,który był niemalże przezroczysty. Chmury ustąpiły miejsca słońcu,które swymi delikatnymi promieniami pobudzało wszystkich do życia. Liście drzew zamiast mieć kolor ciemnozielony przybrały barwę jaskrawej zieleni takiej jak oczy Cathriny,może jeszcze bardziej jaskrawej. Wszyscy mieszkańcy Nowego Jorku jakby nagle się obudzili z zimowego snu. Zaczeli co raz częściej pokazywać się na ruchomych ulicach wspaniałego miasta jakim był Nowy Jork. Wszyscy tutaj żyli w zgodzie i harmonii,a jeśli nie to dobrze to ukrywali. Szare budynki mieszkalne wydawały się być nieco piękniejsze w świetle słońca,które miło grzało mieszkańców. Sklepy były przepełnione tłumami kupujących,którzy wychodzili z dziesiątkami ciężkich toreb. Hotele pustoszały,ponieważ ich goście wychodzili na zewnątrz by się zachwycać i cieszyć niezwykłą pogodą oraz świeżym powietrzem chcąc przy okazji zwiedzić miasto lub zwyczajnie iść na spacer,albo do centrum handlowego na zakupy. Takie właśnie były Indie. Wszystko co teraz miało miejsce przypominało Meerze o ojczyźnie. Błękitne niebo,brak jakich kolwiek zachmurzeń,jaskrawozielone ubarwienie roślin,liczebność mieszkańców-tutejszych i turystów- to wszystko składało się na wspaniały obraz nie tylko wioski,z której pochodzi Meera,ale także całych Indii. Wioska czy duże miasto takie jak Mumbaj,albo Amritsar...to nie miało znaczenia. Bo wszystko w Indiach było idealne. Tak jak tutaj. Budynki,hotele,Statua Wolności...wszystko było odpowiednikiem zabytków i gmachów na subkontynencie,na przykład: Statua Wolności-Tadż Mahal,NYC Hotel-Hotel w Mumbaju,historia o Napoleonie-historia o tragicznym podziale Indii i przyłączeniu części Pendżabu do Pakistanu. Wszystkie te z pozoru nie istotne mikroelementy składające się na historię USA przypominały Meerze o Indiach. O jej ojczyźnie,która była jednocześnie tak blisko i tak strasznie daleko.
     'Riaan nie zdążył poznać piękna i potencjału swojej ojczyzny. Jest jeszcze za mały by się zachwycać swoim krajem.',Meera chwyciła rękę syna uśmiechając się tak jakby nigdy nic się nie stało,'Kiedyś to zrozumie i będzie jeszcze z niego dumny. Tak jak ja.'. Hinduska przeprowadziła przez pasy malca i puściła jego dłoń dopiero wtedy,gdy znaleźli się bezpiecznie po stronie zielonej strefy,czyli parku,który aż kipiał bujnym ubarwieniem roślinności. 'Wszyscy są tacy szczęśliwi!',zachwycała się Meera.
-Mamusiu mogę już iść na plac zabaw!-Riaan nie posiadał się z radości,gdy w oddali zobaczył bujające się huśtawki,kręcącą karuzele czy piaskownice pełną dzieci.-To jak mogę?
-A co z rowerem?-Meera spojrzała się na rowerek po jej lewej stronie.-Chciałeś sam jeździć cały dzień,a teraz ci się odechciało?-Uśmiechnęła się.
-Oj no mamo! Plac zabaw...
-No dobrze biegnij,bo widzę,że nie możesz się doczekać!-Nim się obejrzała Riaan był już na placu zabaw. Meera przewiesiła przez ramię różową mini torebke,chwyciła w prawą dłoń reklamówke z zabawkami do piasku,a drugą trzymała kierownice rowerka. Zupełnie nieświadoma,że Nik i Cathrina właśnie przyjechali do parku ruszyła w storne placyku.
                            ***
      Fontanna,która znajdowała się na środku stawu przyjemnie chłodziła wszystkich,którzy byli wokół zbiornika wodnego. Delikatne kropelki wody muskały twarze Cathriny i Nik'a,którzy byli najbliżej "wodospadu". Ciemnowłosa Amerykanka rozłożyła kraciasty koc w pół cieniu. Przysiadła na nim chcąc sięgnąć koszyk z jedzeniem,by wyciągnąć to co specjalnie przygotowała na tę okazję. Jej dłoń dotkneła tylko pustego miejsca,gdzie powinien stać ręcznie pleciony koszyk.
-Nik!-Zaczeła krzyczeć zdenerwowana.-Gdzie jesteś?! To nie jest wcale śmieszne! Słyszysz?! Jak tylko cię znajdę to...
-To co?
      Cathrina usłyszała za sobą znajomy głos Nik'a. Obróciła się. Spojrzała się na niego od stóp do głów. Jej wzrok zatrzymał się na zaplatanym koszyku. Pokręciła z niedowierzaniem głową.
-Zabije cię. Na prawdę przyniesienie koszyka sprawia ci,aż taki kłopot,że musiałam czekać na ciebie piętnaście minut?
-Nie,nie sprawia mi to żadnego kłopotu. Zatrzymało mnie coś.-Położył koszyk na kocu i usiadł. Poklepał miejsce obok siebie.-Siadasz czy będziesz tak wieczność stała?
     Cathrina usiadła ciężko wzdychając. Uderzyła przyjaciela w ramie. Zaśmiała się,a potem go mocno przytuliła.
-To wyciągasz to jedzenie? Jestem bardzo głodna!-Rzuciła się na niego.
      Szatyn przewrócił się na plecy i próbował się bronić przed Cathriną,która usiadła na jego torsie. Dziewczyna zaczeła go łaskotać,na co on reagował nie kontrolowanym śmiechem. Nik i Cathrina wyglądali tak jakby byli szczęśliwie zakochaną parą,a byli tylko prawdziwym przykładem przyjaźni damsko-męskiej. No,ale cóż w mniemaniu przechodniów byli właśnie zakochaną parą.
       -Stop! Stop! Poddaje się!-Nik podniósł ręce do góry na znak poddania.
-No ja myślę.-Cathrina zachichotała i zeszła z Nik'a. Otworzyła koszyk i wyciągnęła z niego kanapke z szynką,sałatą,majonezem,serem żółtym i pomidorem.
-Zjesz ją całą?-Nik otworzył szerzej oczy.-Taka drobna kobieta jak ty zje taką dużą kanapke?
-Tak,a bo co?
-Bo będziesz musiała sobie wziąć drugą-zabrał jej zawiniątko. Zerwał złotko i wziął duży kęs.
-No wiesz co! Jesteś okropny!
-Wiem,ale lubisz mnie.
-Nie lubie cię.
-Ach tak! Zapomniałem. Kochasz mnie.-Zaśmiał się.
-Na prawdę?-Cathrina przysuneła się bliżej przyjaciela.-Nie wiedziałam.
-Widzisz... Ja wiem wszystko.
                             ***
     Meera przysiadła na drewnianej piaskownicy i z nie ukrywaną radością patrzała jak jej synek bawi się beztrosko z innymi dziećmi. Buduje zamki z piasku,albo bawi się w cukiernie i sprzedaje piaskowe wyroby cukiernicze. Uśmiechneła się,bo przypomniała sobie jak ona w podobny sposób kiedyś się bawiła. Była wtedy jeszcze mała i kochana przez wszystkich. Nie zmieniło się to nawet po śmierci jej ojca. Cała harmonia w jakiej żyła przez wszystkie lata runeła tylko wtedy,gdy wszyscy dowiedzieli się o jej ciąży i o tym jak w nią zaszła. Hinduska mrugnęła oczami,by odgonić złe myśli.
      Wstała z piaskownicy i podeszła do Riaan'a,który bawił się na jej drugim końcu. Złapała go za rączkę.
-Dzień dobry proszę pana. Dostanę jeszcze świeżo pieczone pączki z toffi?
-Oczywiście proszę panią.-Riaan odwrócił się do blomd dziewczynki.-Katie poproszę pączka z toffi.
-Dobzie-dziewczynka podeszła do chłopca z plastikową foremką w kształcie kwiatka. Nasypała piasku na drewnianą piaskownice i położyła na niego foremke. Po kilku sekundach "pączek" był gotowy.
-Dziękuję.-Meera uśmiechnęła się i zaczeła udawać,że je "pączka z toffi".-Mmm...bardzo pyszne. Na pewno kiedyś do was wrócę. Riaan?
-Tak mamusiu?
-Może pójdziemy już nad staw? Kaczuszki pewnie są bardzo głodne.
-Dobrze! Tylko pozbieram zabawki.-Mały pobiegł do Katie wziąć swoje foremki,wiaderko,grabki i łopatkę.
      Riaan oddał mamie reklamówke z zabawkami i usiadł na rowerek. Meera kiwnęła głową na znak,że może jechać. Malec ruszył rowerkiem w strone szumiącej fontanny,a Meera szybkim krokiem nadganiała syna.
                              ***
      Wioska,w której mieszkała Meera i jej rodzice z daleka wyglądała na małą wieś,która w dodatku jest zaniedbana,a jej mieszkańcy to najniższa z kast w hierarchii społecznej. To było złudzenie. Tak na prawde wioska,aż kipiała bogactwem i radością bijącymi od jej mieszkańców,uliczki były wąskie i długie,ale sama wioska były sporych rozmiarów. W centrum wsi znajdował się "plac",na którym było specjalnie wybudowane miejsce na ognisko przy którym zbierała się cała wieś,by mile spędzić czas. Dalej od części mieszkalnej znajdował się mini lasek ze szmaragdowym jeziorem,które podczas upałów mieniło się jak prawdziwe szmaragdy i diamenty.
     Mała Meera jeździła swoim granatowo-szarym rowerkiem po placu,gdzie znajdowały się specjalnie przyszykowane pale na wieczorne ognisko na wieczorne ognisko z okazji święta Lohri. Jej mama,Vidya Mukherjee,towarzyszyła córce.
-Mamusiu dogonisz mnie?!-Krzykneła mała Meera.
-Nie wiem! Jesteś taka szybka!-Vidya zaśmiała się i zaczeła biec za córeczką.
     Mała dziewczynka zatrzymała się i zaczeła zanosić śmiechem tak głośno,że ludzie aż się spoglądali na nich i wychodzili z domów,by zobaczyć co się dzieje. Vidya wzieła Meerę na ręce i zaprowadziła do domu na przeciwko placu zostawiając rower pod domem.
     Lohri jest popularnym świętem hinduskim o charakterze dożynkowym świętowanym głównie w Pendżabie i na północy Indii,w miejscach,w których znajdują się skupiska pendżabczyków. Jego znakiem rozpoznawczym jak i tradycją jest dużych rozmiarów ognisko palone specjalnie na tę okazję; ma też swoje odpowiedniki w innych regiomach subkontynentu: PONGAL w Tamil Nandu,BHOGALI BIHU w Asamie oraz Sankranti w Andhara Pradeś,Karnatace i środkowej części Indii. Sposób obchodzenia tego święta został pokazany w filmie VEER-ZAARA,dlatego też co roku w Lohri,które przypada na środek stycznia Meera,jej mama i tata oglądają właśnie tą bollywoodzką produkcje.
      Tego wieczoru też tak było. Gdy film się skończył mała Meera,Vidya i Randhir Mukherjee-tata Meery- wyszli przed dom by dołączyć do pozostałych mieszkańców zebranych przy ognisku. Świętowanie Lohri według mieszkańców wsi zaczeło się od tradycyjnej przemowy najstarszego członka społeczności. Mała Meera słuchała przemowy z wielkim zainteresowaniem,a potem razem z innymi dziećmi pobiegła się bawić w berka i chowanego podczas,gdy nastolatki i dorośli siedzieli w cieniu ogniska. To był jeden z wielu szczęśliwych dni Meery,gdy była dzieckiem.
                              ***
       Mały Riaan zachwycał się stawem,który niczym się nie różnił od tego,który był we wspomnieniach Meery. Może jedynie tylko tym,że na środku nowojorskiego stawu była fontanna.
       Chłopiec oparł rower o jasno-brązową drewnianą ławke i podbiegł jak szalony do brzegu stawu. Spojrzał się na Meerę,która zdążyła w tym czasie dojść do drewnianej ławki. Meera pokręciła głową. Wzieła mały worek z chlebem i podeszła do synka.
-Co ja ci mówiłam na temat samowolnego podchodzenia do stawu,co?
-Że nie mogę sam podchodzić,bo się utopię.-Zwiesił głowę.-Przepraszam.
-Nic się nie stało,ale następnym razem pamiętaj o tym.-Dała mu worek z pieczywem.
      Riaan z pełnym entuzjazmem rozrywał na kawałki chleb i rzucał je kaczej rodzinie. Był szczęśliwy i Meera także widząc szczęście synka z tak najprostszej rzeczy jakim jest karmienie kaczek. Niestety, na jej nieszczęście zauważyli ją Cathrina i Nik.
       -Czy to jest...?-Zaczeła Cathrina.
-Meera?-Dokończył Nik.-Tak. Chyba tak. Albo chociaż...sam nie wiem.
-Kim jest ten chłopczyk obok niej?
-Nie wiem tego czy to jest na pewno nasza kochana Meera,a pytasz się mnie o jakiegoś tam chłopca.
-To ją zawołaj. Może zareaguje?
-Czemu ja?-Oburzył się szatyn.
-Bo jeśli to nie ona,a ją zawołam to wyjde na kompletną idiotke,a tobie to już nie zaszkodzi.
-Wielkie dzięki.-Nik wstał i otrzepał dłonie. Przyłożył dłonie do ust.-Meera!
      Hinduska wzdrygneła się na wywołane imie. Nie tylko dlatego,że rozpoznała głos tego kto ją wołał,ale dlatego,że gdy Nik i Cathrina do niej podejdą zaczną wypytywać się o Riaan'a.
-Riaan jak ktoś z moich znajomych będzie się pytał kim jesteś to...powiedz,że moim bratem. I wtedy nie mów do mnie 'mamo' tylko 'Meera'. Dobrze?
-Czemu?-Zapytał chłopiec patrząc na nadchodzących przyjaciół mamy.
-Później ci powiem. Zrobisz to dla mnie?
-Dla ciebie wszystko mamusiu.
      Trójka przyjaciół stanęła twarzą w twarz. Wszyscy się uśmiechali,jedynie Meera wymusiła uśmiech. W tej chwili się bała,że jej tajemnica wyjdzie na światło dzienne. Nik na przywitanie ucałował Meerę w policzek,a Cathrina ją przytuliła. Riaan zachichotał i w tym momencie szatyn i zielonooka zwrócili na niego uwage.
-A ty kim mały jesteś?-Zapytała śmiało Cathrina.
-Riaan.
-Meera nie mówiłaś,że masz...-Zaczął Nik,ale Meera mu wturowała.
-Brata? Riaan to mój brat. Mama się pochorowała i nie ma kto się nim teraz zajmować.-Meera przytuliła chłopczyka.
-Twoja mama jest przecież w Indiach,a ty tu. To jak to możliwe,że Riaan jest razem z tobą?-Nik uniósł brwi ku górze.
-Nik przestań. Może Meera nie chce o tym opowiadać?-Cathrina spojrzała błagalnie na przyjaciela.
-Nic się nie stało.-Zapewniła ją Hinduska.-Mój wujek przyleciał w piątek do Nowego Jorku po zamówienie i mama to wykorzystała. Poprosiła by podrzucił mi Riaan'a.-Meerze zaczeły z nerwów trząść się ręce. Zrobiła się blada jak księżyc co zauważyła Cathrina.
-Meera wszystko w porządku?
-Tak,tak.
-Może usiądziesz? Jesteś strasznie blada. Chodź pomogę ci. Nik przypilnuj Riaan'a.
-Dobrze-powiedział szatyn chwytając malucha za rękę.
     Cathrina przytrzymywując Meerę w pasie doprowadziła ją do ciemno-brązowej ławki i pomogła jej usiąść. Hinduska usiadła,zwiesiła głowę i zakryła twarz dłońmi.
                           ***
      Ognisko Lohri wesoło płoneło dotykając płomieniem ciemnogranatowego nieba. Gwiazdy migotały,a księżyc rzucał srebrzystą poświatę na twarz szesnastoletniej Meery. Zrobiła nie pewny krok w strone matki przyodzianej bardzo drogim sari razem z mnóstwem bransoletek na rękach. Meera też była ubrana w takie sari z bransoletami na rękach i dzwoneczkami na kostkach. Czarne włosy miała upięte w kok. Dotknęła ramienia matki.
-Mamo możemy porozmawiać?
-Oczywiście. Mów córeczko.-Vidya uśmiechnęła się do córki.
-Możemy na osobności?-Meera spojrzała na wszystkich otaczających ognisko ludzi.
-Nie mam nic do ukrycia przed ludźmi z wioski. Są jak rodzina.
-Ale...no dobrze,ale obiecaj mi,że nie będziesz krzyczeć i nie odwrócisz się ode mnie.
-Jakbym mogła?
-Więc... Jestem w ciąży.
     Oczy Vidyi pociemniały w jednej chwili,a jej ciało zalała fala złości. Nie panowała nad sobą. Uderzyła Meerę siarczyście w policzek czym przykuła uwagę mieszkańców. Meera upadła na ziemię. Dotknęła czerwonego policzka i ze łzami w oczach spojrzała w pełne nienawiści do niej oczy matki.
-Obiecałaś...
-Nie mogę tolerować tego,że moja córka jest w ciąży bez ślubu i niewiadomo z kim!
-Wszystko ci wytłumacze. Daj mi tylko wytłumaczyć...Mamo.
-Nie! Straciłaś już prawo tak do mnie mówić! Ja już nie mam córki.
                  
                              ***
       Wieczór. Meera i Riaan po powrocie ze spaceru od razu się wykąpali i przebrali w piżamy. Meera leżała już w swoim łóżku,gdy nagle znikąd pod kołdre wszedł jej Riaan. Wtulił się w jej bok.
-Mamo zaśpiewasz mi piosenkę?
-Nie umiem śpiewać-zaprzeczyła wywracając oczami do góry.
-Nie prawda. Kłamiesz mnie,a mówisz,że nie wolno kłamać. Nie raz słyszałem w nocy,albo w dzień jak podśpiewujesz piosenke o szczęściu i smutku. Bardzo ładnie śpiewasz.
-No dobrze.-Meera ucałowała go w czółko.-Ale jak stracisz słuch to nie będzie moja wina.
       Riaan się zaśmiał,a Meera przykryła jeszcze ich oboje kocem i zaczeła śpiewać:
Słońce powoli gaśnie
Księżyc świeci co raz jaśniej
Jacy bezradni jesteśmy w wielkim świecie?
Rozdawco hinduskiego losu
Jesteśmy tak blisko,a jednocześnie daleko
W czasie smutku i radości
Rozdawco hinduskiego losu
Jesteśmy tak blisko,a jednocześnie daleko
W czasie smutku i radości

Pobłogosław panie Ziemie na której żyjemy
Czy to nasza Matka Ziemia-Indie
czy obcy naszemu sercu kraj
W czasie smutku i radości
Powinniśmy być razem
W czasie smutku i radości
Powinniśmy być razem

Słońce powoli gaśnie
Księżyc świeci co raz jaśniej
Jacy bezradni jesteśmy w wielkim świecie?
W czasie smutku i radości
Choć jesteśmy teraz daleko
Zmuszeni by opuścić nasz kraj
Nadal mamy cię w sercu
Rozdawco hinduskiego losu
Pobłogosław nas i Ziemie
na której żyjemy
W czasie smutku i radości

W czasie smutku i radości
Powinniśmy być razem
W czasie smutku i radości
Powinniśmy być razem
W czasie smutku i...
W czasie smutku i...
W czasie smutku i radości
Powinniśmy być razem
W czasie smutku i radości...

sobota, 23 stycznia 2016

Rozdział 2: ,,Przeszłość jest jak senny koszmar. Powraca i powraca." (1/2)

     Błękitne niebo przysłaniały chmury,nie białe jak śnieg,ale ciemnogranatowe jak nocne niebo. Wiatr wiejący z północy wiał z taką siłą,że drzewa,które rosły wiele lat nieopodal nowojorskiego uniwersytetu zostały obalone i zatorowały bramę budynku. Anomalie pogodowe dawały się we znaki,a wykłady zostały odwołane. Trójka przyjaciół postanowiła,że ten ranek jak i resztę popołudnia spędzą w domu Nik'a. Cathrina i Nik zdjeli mokre kurtki i usiedli w salonie podczas,gdy Meera poszła do kuchni zaparzyć gorącą herbate z cynamonem. Hinduska skorzystała na wolnym dniu od nauki i postanowiła,że wszystko co miała zrobić w weekend w domu przyjaciela zrobi dzisiaj by sobotę i niedzielę mieć wolne dla synka.
      -Proszę.-Meera postawiła tace z dwoma dużymi kubkami gorącej herbaty na stole.-Moja specjalność. Gorąca herbata z cytryną,pomarańczą i cynamonem.
-Poraz pierwszy słyszę o takiej kompozycji herbaty-zachwyciła się Cathrina.
-Indie potrafią zaskakiwać.-Meera zażartowała wsadzając jednocześnie kosmyk czarnych włosów za ucho.
-Nie wypijesz z nami?-Zapytał Nik spoglądając na dwa kubki.
-Może później. Na razie chcę zrobić wszystko o co mnie prosiła twoja mama by weekend mieć wolny. Może później-uśmiechnęła się i wróciła spowrotem do kuchni.
     -Lubię ją-wyznała Cathrina upijając łyk gorącej herbaty.-Mmm...niebo w gębie.
-Zgadzam się. Ta herbata jest przepyszna!-Nik krzyknął tak głośno,że Cathrina aż podskoczyła na kanapie,a Meera zaśmiała się w kuchni.-Lepszej nigdy nie piłem! Wracając do lubienia i nie lubienia Meery. Ja też ją lubię. Jest taka...jakby to powiedzieć? Wyluzowana,mądra i...
-Niezwykle indyjska-zaśmiała się.-I ma to coś. Z resztą jak wszystkie Hinduski i Hindusi. Oni zawsze mają to coś.
     Podczas,gdy szatyn i jego przyjaciółka rozmawiali zażarcie o starych dziejach Meera zaczeła sprzątać kuchnię. Wzieła ze zlewu różową szmatkę,zwilżyła ją pod zimną wodą i zaczęła wycierać blaty z kurzu. Zaczęła od miejsca,gdzie jest zlew,a skończyła tam,gdzie jest koszyk z pieczywem. Dziewczyna była przyzwyczajona do ciężkiej pracy od kąd zaszła w ciążę z Riaan'em. Matka z miejsca zapowiedziała jej,że nie będzie utrzymywać jej i jej syna,a swojego wnuka,którego wręcz nienawidziła. Tak,więc Hinduska od szesnastego roku życia musiała zarabiać na siebie i syna. Nie miała w nikim wsparcia prócz jej przyjaciółki,która wyjechała z rodzicami do rodzinnego Pendżabu. Po wyjeździe przyjaciółki Meera została sama i musiała pogodzić naukę i pracę z opieką nad synem.
    Gdy tylko Meera skończyła sprzątać blaty opłukała szmatke,zawiesiła ją na kranie,umyła ręce i zabrała się za przyrządzanie słodkich kuleczek z ciasta: Gulab Jamun. Wyciągnęła wszystkie potrzebne produkty i przyrządy. Zabrała się do pracy zaczynając od przygotowania ciasta na kulki.
                             ***
       Ciemna noc. Szesnastoletnia Meera oglądała z daleka jak ludzie z jej wioski bawią się przy ognisku. Ona sama nie mogła brać udziału w zabawach,ponieważ ludzie z jej otoczenia unikali jej. Tylko nieliczni pomagali szesnastolatce w ciąży. Meera zawsze trzymała się na uboczu unikając w ten sposób nie miłych spojrzeń,albo zgryźliwych uwag na jej temat. Dziewczyna dotknęła ciążowego brzuszka. Uśmiechnęła się,ale nie tak jak kiedyś radośnie,ale ze smutkiem.
-Po mimo tego,co się stało... Kocham cię.-Zaczeła mówić do maluszka,które rozwijało się pod jej sercem.- Jesteś moim skarbem. Moim jedynym teraz szczęściem.



    .   Meera zapaliła nocną lampkę stojącą na nocnej szafce. Wyjeła z pod poduszki notatnik,który służył za jej pamiętnik. Otworzyła go na czystej stronie. Chwyciła w prawą rękę czarne pióro i zaczeła wylewać myśli na papier pochyłym drukiem:
     ,,Nienawidze cię. Jesteś zła. Nie powinnaś być moją córką. Jak pani mogła wychować tak córkę? Co za wstyd. Jak pani może się pokazywać po tym wszystkim? Nie jest pani wstyd? Jak pani to wytrzymuje? Co dalej będzie? ONA będzie mieszkać z panią i ze swoim bachorem? Współczujemy pani. Niech się wyprowadzi nie tylko z pani domu,ale i z naszej wioski jak tylko urodzi. Nietykalna. Takie obelgi były dla mnie codziennością jak tylko rozeszła się wieść o mojej ciąży po całej wsi. Musiałam codziennie znosić nienawistne spojrzenia ludzi,pytania do mojej matki i wyzwiska pod moim adresem. Było tylko nieliczne grono ludzi,którzy otaczali mnie miłością i opieką jakich nie dawała mi własna matka. Matka była o tyle dobra,że pozwoliła mi zostać w rodzinnym domu aż nie ukończę dwudziestegopierwszego roku życia. Tak więc,gdy tylko wkroczyłam w pełnoletność tydzień temu postanowiłam,że wyjadę do Ameryki. Do Nowego Jorku,gdzie będę miała wiele możliwości. I dobrze postąpiłam. Zapomniałam o przeszłości,ale ona jest jak senny koszmar. Powraca i powraca. Jednak nie to jest istotne. Ważne jest to,że uciekłam od nienawistnych spojrzeń i docinek. Co z tego,że musiałam opuścić ojczyznę,Indie? Moje Indie? Mam teraz nowych przyjaciół,studiuję i mam dobrze płatną pracę. Co z tego,że zaczełam od nowa jeśli i tak nie mówie im wszystkim prawdy? Nawet rodzicom Nik'a nic nie powiedziałam. Powinnam,ale nie chcę. Motorem ich okłamywania jest strach,który mnie sparaliżował. Boję się tego,że wszystko powróci. Że mnie nie zaakceptują.  Że będą się brzydzić przeszłości,która jest nieodzowną częścią mojego życia. Że znowu będę musiała uciekać,a przecież nie chcę niszczyć dzieciństwa mojego małego synka. Chcę tylko wyjść na prostą. Skończyć studia,zarobić na tyle dużo bym mogła wrócić do Indii i tam zacząć nowe życie. To jest mój piorytet. Tak jak to,że kiedyś powiem Riaan'owi czemu babcia się tak zachowywała,czemu musieliśmy uciekać i co najważniejsze kim jest jego ojciec i jaką krzywde mi zrobił. Mam wrażenie,że jestem sama... Samotna w wielkim świecie."
      Odłożyła notes i pióro na miejsce. Wiążąc w warkocz długie czarne jak noc włosy Meera podeszła do okna. Wzrokiem pełnym tęsknoty za gwieździstym niebem ojczyzny spojrzała na migoczące gwiazdy Nowego Jorku. 'Jutro będzie lepiej. Kiedyś koszmary znikną.',pocieszała samą siebie. 'Wrócisz do Indii...swoich Indii.'