piątek, 19 lutego 2016

Rozdział 3: Księżyc tak próżny,po mimo tylu ran



   Gwieździste niebo nad wioską,gdzie mieszkała Meera nie zwiastowało niczego złego,co miało nastąpić. Po mimo pięknego wieczornego nieba,gwiazd i księżyca jakie rzucały srebrzystą poświatę na szmaragdowe jezioro,było chłodno. Nie kiedy zdażały się właśnie takie anomalie pogodowe. Kiedy jest zbyt długa pora sucha to mieszkańcy całych Indii wiedzą,że nie lada dzień powinna być pora deszczowa i lekkie ochłodzenie. Księżyc ukazując swoje srebrzyste oblicze w tafli wody wydawał się naśmiewać z nastoletniej Meery,która właśnie skończyła napełniać gliniany dzbanek wodą z jeziora.
         Meera wyprostowała się tylko po to,by opatulić się mocniej dupattą w kolorze mango. Schyliła się ponownie ku glinianemu naczyniu,chwyciła je mocno w ręce i delikatnie stawiając na głowie przytrzymywała je jedną ręką,a drugą chwyciła szmacianą torbe z wełnianym kocem. Obciążona ciężarem wypełnionego po brzegi dzbanka i prawie nic nie ważącą szmacianą torbą ruszyła sztywno przed siebie. Powoli kierowała się w stronę lasku,za którym znajdowała się część mieszkalna wsi. Wiatr wiejący z północy przybrał na sile. Czarne i długie do pasa włosy dziewczyny przykleiły się do jej twarzy. Cała zesztywniała i z trudem mogła się poruszać. Meera w tamtej chwili była jak chodzący żywy trup. Nie czuła prawie nic. Jedyne co odczuwała to ciężar dzbanka na jej głowie i to jak włosy kleją się do jej twarzy. Nic po za tym. Całe ciało miała odrętwiałe z zimna,a kostki palców miała bielsze niż kartka papieru do rysowania.
         Idąc leśną ścieżką Meera nic nie słyszała prócz chrzęstu gałązek łamiących się pod jej ciężarem,szumiących liści drzew oraz własnego urywanego oddechu,który tworzył pare w powietrzu. Mimo to Hinduska czuła się nieswojo tak jakby ktoś ją śledził. Przyspieszyła kroku,ale to nic nie zmieniło. Nadal czuła czyjąś obecność. Przełkneła ślinę.
    -Jest tu ktoś?-Zapytała w miare głośno,ale nic. Cisza.
         Meera znała każdy kąt lasu jak nikt inny z wioski,ale mimo tej znajomości czuła,że jest coś nie tak. Gdyby ktoś ją zobaczył pomyślałby,że jest wariatką na próżno zerkającą w każdą stronę co jakiś czas. Jednak i księżyc zdawał się wyśmiewać Meerę. 'Co za próżność',ponyślała zerkając ku górze. Z każdym krokiem Meerę ogarniał głębszy strach. Wiatr dziwnie ucichł,a chrzęst pod stopami dziewczyny zdawał się być kroplą w morzu,która z czasen zamieniała się w ocean. Przystaneła. Rzuciła szmacianą torbe na ziemie i na chwilę odstawiła gliniany dzban na ścieżkę. Wyprostowując się z przerażeniem wymalowanym na całej twarzy ujrzała przed sobą trzech mężczyzn. Pierwszy od lewej był niski,środkowy był najwyższy,a ten po prawej był średniego wzrostu. Zupełnie nieświadoma tego co robi zaczeła się cofać do tyłu.
    -Nie bój się. Przecież nic ci nie zrobimy.-Usłyszała zbliżający się głos środkowego mężczyzny. Mężczyzna był najbliżej Meery.
  -Ktoś tu wybierał się po wodę dla rodziny-odezwał się ten najniższy.
   -Tak pięknej dziewczynie nie wypada,by tak późnym wieczorem przebywała sama w lesie.-Mężczyzna średniego wzrostu pokręcił głową rechocząc przy tym jak ropucha.
             Srebrzysta poświata gwiazd i Księżyca padła na twarz dziewczyny,co uwydatniło jej rysy twarzy. Wysoki mężczyzna oblizał językiem wargi. Podszedł do trzęsącej się Meery tak szybko,że dziewczyna nie zdążyła nawet kilka metrów dalej uciec. W jednej chwili poczuła szorstką kore na plecach,a w drugiej sekundzie sporych rozmiarów dłoń na swojej talii. Dłoń oprawcy ku zaskoczeniu dziewczyny delikatnie zacisneła się na wcięciu talii. Przerażona Meera zamknęła oczy. Nigdy nie myślała,że będzie tego chciała,ale wolała umrzeć niż zostać poniżoną i niedotykalną na całe życie. Nagle popękane usta dotknęły jej szyji. Wzdrygnęła się. Meera czuła obrzydzenie nie tylko do mężczyzn,którzy chcieli ją skrzywdzić,ale także do samej siebie. Chciała uciec lub krzyknąć,ale nie miała wyjścia. Poczuła na sobie wzrok dwóch pozostałych mężczyzn,którzy trzymali się na uboczu. Gładka jak kamień skóra na ciele Meery zmieniła się natychmiastowo w gęsią skórkę pod wpływem zimnego dotyku oprawcy,który trzymał obie dłonie pod niebieską tuniką 'ofiary'. Zaśmiał się jej prosto w twarz i mocno pocałował w usta. Lekko je przygryzł.
   -Jesteś najpiękniejszą dziewczyną z wioski.-Szepnął mężczyzna błądząc dłońmi co raz to wyżej po plecach Meery.
   -Jesteś beznadziejny. To prawda,że Meera jest najpiękniejsza,ale to nie powód by ją tak krzywdzić.-Odezwał się głos za nimi.
                Wysoki mężczyzna natychmiastowo się obrócił w stronę tajemniczego głosu dając tym samym możliwość ucieczki dziewczynie.Hinduska to wykorzystała i zaczeła uciekać. Nikt jej nie mógł złapać,ponieważ biegnąc prosto do domu zauważyła po drodze,że dwaj pozostali bandyci leżą nieruchomo na ziemi z krwawiącymi nosami.
           Roztrzęsiona wydarzeniem jakie miało przed chwilą miejsce Meera po wejściu do domu od razu pokierowała się do swojego pokoju. Tam rzuciła się na miękkie łóżko i cicho zaczeła płakać w poduszkę.
                                                ***
        Meera wybudziła się z koszmaru ciężko dysząc cała oblana zimnym potem. Trzęsła się jeszcze gorzej niż podczas tamtego koszmarnego wydarzenia. Uspokoił ją dopiero widok słodko śpiącego syna obok niej. Uśmiechnęła się lekko. Nie wiedziała co ze sobą zrobić. Zamknęła oczy modląc się,by senny koszmar nie powrócił. Przytuliła Riaan'a próbując zasnąć spokojnym snem. Po jej policzku spłyneła strumieniem jedna łza,zbyt mała by wyrazić cały ból jaki w sobie nosiła matka małego chłopca.
***
          Minęło kilka dni od napadu na Meerę. Teraz dziewczyna na kążdym kroku rozglądała się czy przypadkiem w pobliżu nie ma kogoś obcego. Podejrzanego. Niestety nic nie przykuwało jej uwagi. Zmęczona myślami,które ciągle krążyły wokół nie dawnego wydarzenia przysiadła na ławeczce na ganku. Dołączył do niej PI-jej sąsiad i wybawca.
     -Cześć.-Zaczął PI.-Jak się czujesz? Nie zrobili ci nic złego?
     -Nie. Dziękuję,że mnie uratowałeś.-Uśmiechnęła się słabo.-Nie wiem co by się stało,gdybyś wtedy nie przyszedł. Boję się,aż pomyśleć co by było,gdyby... Mama by mnie zabiła.
        -Nie mów tak. Próbowałaś chociaż jej powiedzieć o przedwczorajszym wydarzeniu?
            -Nie.
           -Dlaczego? Wiem jaka jest twoja mama. Honor,duma i te sprawy,ale to jednak twoja mama. Jesteś jej córką. Jedynym dzieckiem jakie ma. Zrozumie.
              -Nie! Nie powiem nic!
             -Nie to nie.-PI uśmiechnął się pod nosem. Zatarł ręce.-Muszę już iść. Mama pewnie się denerwuje,źe mnie nie ma długo. Wiesz jak nie lubi,gdy nie jest się na czas na obiad. To ja lecę.-Wstał i zaczął biec w kierunku domu.




         Popołudnie minęło monotonnie,w wolnym tempie i spokojnie. Nadszedł wieczór i nad wsią ponownie rozbłysły migoczące gwiazdy okalające przyćmiewający ich blask Księżyc. Meera ubrana w Kameez (tunikę do kolan) w odcieniu rażącej w oczy żółci i Churidaar (spodni dopasowanych po całej długości) równie w odcieniu jaskrawej żółci usiadła przy cieple wieczornego ogniska. Jak zahipnotyzowana patrzała na Jutti (lekkie buciki zakrywające palce i najczęściej pięty,bogato zdobione) okrywające jej stopy. Młoda Hinduska nie wiedziała co ze sobą zrobić. Miała wrażenie jakby wszyscy ją wytykali palcami,choć nikomu nie pisnęła ani słówka. Nie wiedziała nawet co tak na prawdę czuje. 'Strach?',zapytała samą siebie. Podciągnęła nogi pod brodę. Małe kamyczki przesunęły się pod wpływem jej ruchu pozostawiając za sobą przyjemny dźwięk. Zamknęła oczy. Wyobraziła sobie błękitne niebo,prażące słońce i orszak weselny. Marzyła,by kiedyś wziąć ślub,ale sama teraz nie wiedziała czy tego chce. Czuła się niedotykalna,choć nic takiego na prawdę się nie stało. Otworzyła oczy i ku jej zdziwieniu siedział przed nią PI. Podskoczyła.
      -Przestraszyłeś mnie.-Meera z powagą spojrzała na przyjaciela.
           -Przepraszam.-Zaśmiał się.-Nie chciałem. Masz chwilę?
          -Być może,a co chcesz?-Uniosła brew do góry.
          -Coś ci pokazać. Zgodzisz się?
          -I tak nie mam co robić. Shanti właśnie wyjechała do rodziny na tydzień. Więc tak. Mam dla ciebie chwilę.-Meera wstała z piachu i otrzepała z niego Churidaar Kameez.
               -Więc chodźmy!
      Las. Liście drzew przyjemnie powiewały na wietrze. Meera i PI właśnie zbliżali się do jeziora.
        -Jezioro? Zabrałeś mnie nad jezioro? PI wiesz dobrze,że od tamtego wydarzenia...-Próbowała zabrać ręce kolegi z jej oczu.
        -Tak wiem Meer,ale chcę coś ci pokazać.- PI razem z nią podszedł nad brzeg zbiornika wodnego. Zabrał dłonie z oczu przyjaciółki,ale za to przytrzymał ją w talii.-Widzisz ten Księżyc i gwiazdy go otaczające?
        -Tak.
        -Jest strasznie próżny po mimo wielu szram jakie ma,a gwiazdy? Są idealne. Bez skazy. Jednak są nieśmiałe. Jak ty
       -I co z tego?
       -To,że Księżyc wykorzystuje takie gwiazdki,by stać się...sam nie wiem. Ale nie po to tu przyszliśmy.-PI włożył dłonie pod Kameez Meery.
       -To po co?-Próbowała się wyrwać z objęć chłopaka,ale ten zaciskał co raz mocniej dłonie na jej talii. Meera panikowała.-PI puść mnie! PI!
    Chłopak zaśmiał się przyciągając do siebie mocno przerażoną dziewczynę. Obrócił ją tak,aby spojrzała mu prosto w oczy. Delikatnie palcem rozchylił jej blado-różowe wargi i pocałował ją po mimo licznych protestów Meery. Z całą siłą jaką miał w sobie trzymał Meerę całując ją już nie tylko w usta,ale i też od szyji po obojczyki i jeszcze dalej.
       -PI co ty robisz?! Teraz ty? Dlaczego mi to robisz?! Przecież mi pomogłeś!
       -Pomogłem ci tylko dlatego,że sam chciałem dotknąć cię jako "pierwszy".-PI niczym pies rzucił się na Meerę sprawiając,że oboje wylądowali w wodzie.
       Hinduske przeszył nieprzyjemny dreszcz. Jej ciało ogarnęła fala zimna. Nagłe zetknięcie z lodowatą wodą wywołało gęsią skórkę u obojga. Meera na próżno próbowała się wyrwać z rąk PI,,ale on całym ciałem przylegał do niej.
          Z sekundy na sekunde,z minuty na minute przerażona i obolała Meera miała co raz mniej sił,by podjąć ponowną próbę ucieczki. Była cała brudna i mokra od stóp do głów. Potargane włosy kleiły się jej do twarzy. PI po "zakończonej robocie" wstał,zapiął spodnie,rzucił Meerze spojrzenie 'I tak wiem,że nie powiesz tego mamie' i jakby nigdy nic spokojnie odszedł zostawiając dziewczynę samej sobie.
        Zdezorientowana Meera nie wiedziała co robi. Chwiejnym krokiem wstała,ubrała to co zdjął siłą z niej PI i poszła w kierunku domu mając nadzieję,że jej matka śpi.
         'Nadzieja matką głupich',pomyślała,ale szybko odwołała słowa,gdy weszła do domu. Vidya spała,więc jej córka zabierając czyste ubrania z pokoju szybko przemknęła do łazienki. Tam się rozebrała do naga. Spojrzała w lustro,ale odwróciła wzrok,gdy tylko zobaczyła swoją twarz. 'To nie jest już moja twarz',weszła pod prysznic odkręcając gorącą wodę. Cały bród; błoto,ziemia i krew pod wpływem gorącej wody tworzyły rdzawą kałużę błota. Załamana wydarzeniem jakie miało przed chwilą miejsce usiadła wśród brudu,skuliła się,schowała głowę między kolana i zaczęła płakać. Płakać nie zwykłym płaczem,ale takim,który był nie do opisania. Płaczem smutku,rozpaczy i obawy odrzucenia.

-Rozdział miał być dłuższy z kilkoma wątkami w teraźniejszości,ale cieszę aię,że postąpiłam inaczej,bo chyba wszyscy czekali na przeszłość Meery?

niedziela, 7 lutego 2016

Rozdział 2: ,,Przeszłość jest jak senny koszmar. Powraca i powraca." (2/2)



      W -Mamo! Mamo wstań! Jest już dawno rano!-Riaan wskoczył na łóżko Meery.- Dzisiaj jest sobota i masz wolne! Pamiętasz co mi obiecałaś?!-Chłopiec radośnie skakał po całym łóżku mamy.
     Meera uśmiechnęła się słysząc radosny śmiech syna. Powoli usiadła opierając się o bezgłowie łóżka. Riaan usiadł obok niej,ale cały czas się wiercił.
-A ty co się tak wiercisz?- Ziewneła i przytuliła Riaan'a.- Mamy całe dwa dni dla siebie!
-No to co? Ale ja już chcę iść z tobą do parku na plac zabaw,nad staw nakarmić kaczki,pojeździć po parku na rowerze,pójść na lody...
-Dobrze,dobrze mój książę-ucałowała synka w czoło.-Idź się ubierz i zejdź na dół. Ja też się ubiorę,zjemy śniadanie i wyjdziemy do parku na rower,nad staw,na plac zabaw,na lody...
-Dobrze,dobrze!- Riaan jak oparzony wybiegł z pokoju Meery na co ona sama się zaśmiała.
                            ***
      Cathrina upieła ciemno-brązowe włosy w luźny kok co uwydatniło jej delikatne rysy twarzy i jaskrawo-zielone oczy. W odbiciu lustra spojrzała na Nik'a. Pokręciła głową. Podeszła do niego i zabrała mu telefon. Spojrzała na wyświetlacz.
-Meera? Chcesz do niej zadzwonić to zadzwoń.-Wzruszyła ramionami i oddała smartfon szatynowi.
-Właśnie w tym problem,że nie odbiera. Szkoda,bo mogłaby iść z nami do parku na piknik.-Nik wstał i otrzepał jeansy. Błękitne oczy chłopaka zmieniły kolor na ciemnoniebieski jak morze po sztormie.
-Głowa do góry. Ostatnio dużo pomagała twojej mamie przy ogrodzie i w domu,więc nic dziwnego,że dziewczyna chce odpocząć.
-W sumie racja.- Nik uśmiechnął się i wziął z komody pod lustrem kluczyki od auta. Obkręcił je na palcu.-To co Miss Piękności i Wszechświata,idziemy?-Zaśmiał się.
-Och,zamknij się kiedyś!- Cathrina uderzyła Nik'a torebką prosto w ramie.
-Auć! Groźna jesteś! To idziemy czy nie?
-Idziemy.-Zabrała koszyk z jedzeniem.-Panowie przodem.
-Jestem zdania,że to panie mają pierwszeństwo.
-Na Boga idź już!
-Już idę,idę...
      Cathrina i Nik przez całą droge do parku przekomarzali się i dokuczali sobie.
                          ***
       Pogoda w Nowym Jorku ostatnimi czasy poprawiła się i to bardzo. Niebo już nie było ciemnogranatowe i nie przysłaniały go chmury,a drzewa nabrały żywszych kolorów. Niebo przybrało kolor błękitu,który był niemalże przezroczysty. Chmury ustąpiły miejsca słońcu,które swymi delikatnymi promieniami pobudzało wszystkich do życia. Liście drzew zamiast mieć kolor ciemnozielony przybrały barwę jaskrawej zieleni takiej jak oczy Cathriny,może jeszcze bardziej jaskrawej. Wszyscy mieszkańcy Nowego Jorku jakby nagle się obudzili z zimowego snu. Zaczeli co raz częściej pokazywać się na ruchomych ulicach wspaniałego miasta jakim był Nowy Jork. Wszyscy tutaj żyli w zgodzie i harmonii,a jeśli nie to dobrze to ukrywali. Szare budynki mieszkalne wydawały się być nieco piękniejsze w świetle słońca,które miło grzało mieszkańców. Sklepy były przepełnione tłumami kupujących,którzy wychodzili z dziesiątkami ciężkich toreb. Hotele pustoszały,ponieważ ich goście wychodzili na zewnątrz by się zachwycać i cieszyć niezwykłą pogodą oraz świeżym powietrzem chcąc przy okazji zwiedzić miasto lub zwyczajnie iść na spacer,albo do centrum handlowego na zakupy. Takie właśnie były Indie. Wszystko co teraz miało miejsce przypominało Meerze o ojczyźnie. Błękitne niebo,brak jakich kolwiek zachmurzeń,jaskrawozielone ubarwienie roślin,liczebność mieszkańców-tutejszych i turystów- to wszystko składało się na wspaniały obraz nie tylko wioski,z której pochodzi Meera,ale także całych Indii. Wioska czy duże miasto takie jak Mumbaj,albo Amritsar...to nie miało znaczenia. Bo wszystko w Indiach było idealne. Tak jak tutaj. Budynki,hotele,Statua Wolności...wszystko było odpowiednikiem zabytków i gmachów na subkontynencie,na przykład: Statua Wolności-Tadż Mahal,NYC Hotel-Hotel w Mumbaju,historia o Napoleonie-historia o tragicznym podziale Indii i przyłączeniu części Pendżabu do Pakistanu. Wszystkie te z pozoru nie istotne mikroelementy składające się na historię USA przypominały Meerze o Indiach. O jej ojczyźnie,która była jednocześnie tak blisko i tak strasznie daleko.
     'Riaan nie zdążył poznać piękna i potencjału swojej ojczyzny. Jest jeszcze za mały by się zachwycać swoim krajem.',Meera chwyciła rękę syna uśmiechając się tak jakby nigdy nic się nie stało,'Kiedyś to zrozumie i będzie jeszcze z niego dumny. Tak jak ja.'. Hinduska przeprowadziła przez pasy malca i puściła jego dłoń dopiero wtedy,gdy znaleźli się bezpiecznie po stronie zielonej strefy,czyli parku,który aż kipiał bujnym ubarwieniem roślinności. 'Wszyscy są tacy szczęśliwi!',zachwycała się Meera.
-Mamusiu mogę już iść na plac zabaw!-Riaan nie posiadał się z radości,gdy w oddali zobaczył bujające się huśtawki,kręcącą karuzele czy piaskownice pełną dzieci.-To jak mogę?
-A co z rowerem?-Meera spojrzała się na rowerek po jej lewej stronie.-Chciałeś sam jeździć cały dzień,a teraz ci się odechciało?-Uśmiechnęła się.
-Oj no mamo! Plac zabaw...
-No dobrze biegnij,bo widzę,że nie możesz się doczekać!-Nim się obejrzała Riaan był już na placu zabaw. Meera przewiesiła przez ramię różową mini torebke,chwyciła w prawą dłoń reklamówke z zabawkami do piasku,a drugą trzymała kierownice rowerka. Zupełnie nieświadoma,że Nik i Cathrina właśnie przyjechali do parku ruszyła w storne placyku.
                            ***
      Fontanna,która znajdowała się na środku stawu przyjemnie chłodziła wszystkich,którzy byli wokół zbiornika wodnego. Delikatne kropelki wody muskały twarze Cathriny i Nik'a,którzy byli najbliżej "wodospadu". Ciemnowłosa Amerykanka rozłożyła kraciasty koc w pół cieniu. Przysiadła na nim chcąc sięgnąć koszyk z jedzeniem,by wyciągnąć to co specjalnie przygotowała na tę okazję. Jej dłoń dotkneła tylko pustego miejsca,gdzie powinien stać ręcznie pleciony koszyk.
-Nik!-Zaczeła krzyczeć zdenerwowana.-Gdzie jesteś?! To nie jest wcale śmieszne! Słyszysz?! Jak tylko cię znajdę to...
-To co?
      Cathrina usłyszała za sobą znajomy głos Nik'a. Obróciła się. Spojrzała się na niego od stóp do głów. Jej wzrok zatrzymał się na zaplatanym koszyku. Pokręciła z niedowierzaniem głową.
-Zabije cię. Na prawdę przyniesienie koszyka sprawia ci,aż taki kłopot,że musiałam czekać na ciebie piętnaście minut?
-Nie,nie sprawia mi to żadnego kłopotu. Zatrzymało mnie coś.-Położył koszyk na kocu i usiadł. Poklepał miejsce obok siebie.-Siadasz czy będziesz tak wieczność stała?
     Cathrina usiadła ciężko wzdychając. Uderzyła przyjaciela w ramie. Zaśmiała się,a potem go mocno przytuliła.
-To wyciągasz to jedzenie? Jestem bardzo głodna!-Rzuciła się na niego.
      Szatyn przewrócił się na plecy i próbował się bronić przed Cathriną,która usiadła na jego torsie. Dziewczyna zaczeła go łaskotać,na co on reagował nie kontrolowanym śmiechem. Nik i Cathrina wyglądali tak jakby byli szczęśliwie zakochaną parą,a byli tylko prawdziwym przykładem przyjaźni damsko-męskiej. No,ale cóż w mniemaniu przechodniów byli właśnie zakochaną parą.
       -Stop! Stop! Poddaje się!-Nik podniósł ręce do góry na znak poddania.
-No ja myślę.-Cathrina zachichotała i zeszła z Nik'a. Otworzyła koszyk i wyciągnęła z niego kanapke z szynką,sałatą,majonezem,serem żółtym i pomidorem.
-Zjesz ją całą?-Nik otworzył szerzej oczy.-Taka drobna kobieta jak ty zje taką dużą kanapke?
-Tak,a bo co?
-Bo będziesz musiała sobie wziąć drugą-zabrał jej zawiniątko. Zerwał złotko i wziął duży kęs.
-No wiesz co! Jesteś okropny!
-Wiem,ale lubisz mnie.
-Nie lubie cię.
-Ach tak! Zapomniałem. Kochasz mnie.-Zaśmiał się.
-Na prawdę?-Cathrina przysuneła się bliżej przyjaciela.-Nie wiedziałam.
-Widzisz... Ja wiem wszystko.
                             ***
     Meera przysiadła na drewnianej piaskownicy i z nie ukrywaną radością patrzała jak jej synek bawi się beztrosko z innymi dziećmi. Buduje zamki z piasku,albo bawi się w cukiernie i sprzedaje piaskowe wyroby cukiernicze. Uśmiechneła się,bo przypomniała sobie jak ona w podobny sposób kiedyś się bawiła. Była wtedy jeszcze mała i kochana przez wszystkich. Nie zmieniło się to nawet po śmierci jej ojca. Cała harmonia w jakiej żyła przez wszystkie lata runeła tylko wtedy,gdy wszyscy dowiedzieli się o jej ciąży i o tym jak w nią zaszła. Hinduska mrugnęła oczami,by odgonić złe myśli.
      Wstała z piaskownicy i podeszła do Riaan'a,który bawił się na jej drugim końcu. Złapała go za rączkę.
-Dzień dobry proszę pana. Dostanę jeszcze świeżo pieczone pączki z toffi?
-Oczywiście proszę panią.-Riaan odwrócił się do blomd dziewczynki.-Katie poproszę pączka z toffi.
-Dobzie-dziewczynka podeszła do chłopca z plastikową foremką w kształcie kwiatka. Nasypała piasku na drewnianą piaskownice i położyła na niego foremke. Po kilku sekundach "pączek" był gotowy.
-Dziękuję.-Meera uśmiechnęła się i zaczeła udawać,że je "pączka z toffi".-Mmm...bardzo pyszne. Na pewno kiedyś do was wrócę. Riaan?
-Tak mamusiu?
-Może pójdziemy już nad staw? Kaczuszki pewnie są bardzo głodne.
-Dobrze! Tylko pozbieram zabawki.-Mały pobiegł do Katie wziąć swoje foremki,wiaderko,grabki i łopatkę.
      Riaan oddał mamie reklamówke z zabawkami i usiadł na rowerek. Meera kiwnęła głową na znak,że może jechać. Malec ruszył rowerkiem w strone szumiącej fontanny,a Meera szybkim krokiem nadganiała syna.
                              ***
      Wioska,w której mieszkała Meera i jej rodzice z daleka wyglądała na małą wieś,która w dodatku jest zaniedbana,a jej mieszkańcy to najniższa z kast w hierarchii społecznej. To było złudzenie. Tak na prawde wioska,aż kipiała bogactwem i radością bijącymi od jej mieszkańców,uliczki były wąskie i długie,ale sama wioska były sporych rozmiarów. W centrum wsi znajdował się "plac",na którym było specjalnie wybudowane miejsce na ognisko przy którym zbierała się cała wieś,by mile spędzić czas. Dalej od części mieszkalnej znajdował się mini lasek ze szmaragdowym jeziorem,które podczas upałów mieniło się jak prawdziwe szmaragdy i diamenty.
     Mała Meera jeździła swoim granatowo-szarym rowerkiem po placu,gdzie znajdowały się specjalnie przyszykowane pale na wieczorne ognisko na wieczorne ognisko z okazji święta Lohri. Jej mama,Vidya Mukherjee,towarzyszyła córce.
-Mamusiu dogonisz mnie?!-Krzykneła mała Meera.
-Nie wiem! Jesteś taka szybka!-Vidya zaśmiała się i zaczeła biec za córeczką.
     Mała dziewczynka zatrzymała się i zaczeła zanosić śmiechem tak głośno,że ludzie aż się spoglądali na nich i wychodzili z domów,by zobaczyć co się dzieje. Vidya wzieła Meerę na ręce i zaprowadziła do domu na przeciwko placu zostawiając rower pod domem.
     Lohri jest popularnym świętem hinduskim o charakterze dożynkowym świętowanym głównie w Pendżabie i na północy Indii,w miejscach,w których znajdują się skupiska pendżabczyków. Jego znakiem rozpoznawczym jak i tradycją jest dużych rozmiarów ognisko palone specjalnie na tę okazję; ma też swoje odpowiedniki w innych regiomach subkontynentu: PONGAL w Tamil Nandu,BHOGALI BIHU w Asamie oraz Sankranti w Andhara Pradeś,Karnatace i środkowej części Indii. Sposób obchodzenia tego święta został pokazany w filmie VEER-ZAARA,dlatego też co roku w Lohri,które przypada na środek stycznia Meera,jej mama i tata oglądają właśnie tą bollywoodzką produkcje.
      Tego wieczoru też tak było. Gdy film się skończył mała Meera,Vidya i Randhir Mukherjee-tata Meery- wyszli przed dom by dołączyć do pozostałych mieszkańców zebranych przy ognisku. Świętowanie Lohri według mieszkańców wsi zaczeło się od tradycyjnej przemowy najstarszego członka społeczności. Mała Meera słuchała przemowy z wielkim zainteresowaniem,a potem razem z innymi dziećmi pobiegła się bawić w berka i chowanego podczas,gdy nastolatki i dorośli siedzieli w cieniu ogniska. To był jeden z wielu szczęśliwych dni Meery,gdy była dzieckiem.
                              ***
       Mały Riaan zachwycał się stawem,który niczym się nie różnił od tego,który był we wspomnieniach Meery. Może jedynie tylko tym,że na środku nowojorskiego stawu była fontanna.
       Chłopiec oparł rower o jasno-brązową drewnianą ławke i podbiegł jak szalony do brzegu stawu. Spojrzał się na Meerę,która zdążyła w tym czasie dojść do drewnianej ławki. Meera pokręciła głową. Wzieła mały worek z chlebem i podeszła do synka.
-Co ja ci mówiłam na temat samowolnego podchodzenia do stawu,co?
-Że nie mogę sam podchodzić,bo się utopię.-Zwiesił głowę.-Przepraszam.
-Nic się nie stało,ale następnym razem pamiętaj o tym.-Dała mu worek z pieczywem.
      Riaan z pełnym entuzjazmem rozrywał na kawałki chleb i rzucał je kaczej rodzinie. Był szczęśliwy i Meera także widząc szczęście synka z tak najprostszej rzeczy jakim jest karmienie kaczek. Niestety, na jej nieszczęście zauważyli ją Cathrina i Nik.
       -Czy to jest...?-Zaczeła Cathrina.
-Meera?-Dokończył Nik.-Tak. Chyba tak. Albo chociaż...sam nie wiem.
-Kim jest ten chłopczyk obok niej?
-Nie wiem tego czy to jest na pewno nasza kochana Meera,a pytasz się mnie o jakiegoś tam chłopca.
-To ją zawołaj. Może zareaguje?
-Czemu ja?-Oburzył się szatyn.
-Bo jeśli to nie ona,a ją zawołam to wyjde na kompletną idiotke,a tobie to już nie zaszkodzi.
-Wielkie dzięki.-Nik wstał i otrzepał dłonie. Przyłożył dłonie do ust.-Meera!
      Hinduska wzdrygneła się na wywołane imie. Nie tylko dlatego,że rozpoznała głos tego kto ją wołał,ale dlatego,że gdy Nik i Cathrina do niej podejdą zaczną wypytywać się o Riaan'a.
-Riaan jak ktoś z moich znajomych będzie się pytał kim jesteś to...powiedz,że moim bratem. I wtedy nie mów do mnie 'mamo' tylko 'Meera'. Dobrze?
-Czemu?-Zapytał chłopiec patrząc na nadchodzących przyjaciół mamy.
-Później ci powiem. Zrobisz to dla mnie?
-Dla ciebie wszystko mamusiu.
      Trójka przyjaciół stanęła twarzą w twarz. Wszyscy się uśmiechali,jedynie Meera wymusiła uśmiech. W tej chwili się bała,że jej tajemnica wyjdzie na światło dzienne. Nik na przywitanie ucałował Meerę w policzek,a Cathrina ją przytuliła. Riaan zachichotał i w tym momencie szatyn i zielonooka zwrócili na niego uwage.
-A ty kim mały jesteś?-Zapytała śmiało Cathrina.
-Riaan.
-Meera nie mówiłaś,że masz...-Zaczął Nik,ale Meera mu wturowała.
-Brata? Riaan to mój brat. Mama się pochorowała i nie ma kto się nim teraz zajmować.-Meera przytuliła chłopczyka.
-Twoja mama jest przecież w Indiach,a ty tu. To jak to możliwe,że Riaan jest razem z tobą?-Nik uniósł brwi ku górze.
-Nik przestań. Może Meera nie chce o tym opowiadać?-Cathrina spojrzała błagalnie na przyjaciela.
-Nic się nie stało.-Zapewniła ją Hinduska.-Mój wujek przyleciał w piątek do Nowego Jorku po zamówienie i mama to wykorzystała. Poprosiła by podrzucił mi Riaan'a.-Meerze zaczeły z nerwów trząść się ręce. Zrobiła się blada jak księżyc co zauważyła Cathrina.
-Meera wszystko w porządku?
-Tak,tak.
-Może usiądziesz? Jesteś strasznie blada. Chodź pomogę ci. Nik przypilnuj Riaan'a.
-Dobrze-powiedział szatyn chwytając malucha za rękę.
     Cathrina przytrzymywując Meerę w pasie doprowadziła ją do ciemno-brązowej ławki i pomogła jej usiąść. Hinduska usiadła,zwiesiła głowę i zakryła twarz dłońmi.
                           ***
      Ognisko Lohri wesoło płoneło dotykając płomieniem ciemnogranatowego nieba. Gwiazdy migotały,a księżyc rzucał srebrzystą poświatę na twarz szesnastoletniej Meery. Zrobiła nie pewny krok w strone matki przyodzianej bardzo drogim sari razem z mnóstwem bransoletek na rękach. Meera też była ubrana w takie sari z bransoletami na rękach i dzwoneczkami na kostkach. Czarne włosy miała upięte w kok. Dotknęła ramienia matki.
-Mamo możemy porozmawiać?
-Oczywiście. Mów córeczko.-Vidya uśmiechnęła się do córki.
-Możemy na osobności?-Meera spojrzała na wszystkich otaczających ognisko ludzi.
-Nie mam nic do ukrycia przed ludźmi z wioski. Są jak rodzina.
-Ale...no dobrze,ale obiecaj mi,że nie będziesz krzyczeć i nie odwrócisz się ode mnie.
-Jakbym mogła?
-Więc... Jestem w ciąży.
     Oczy Vidyi pociemniały w jednej chwili,a jej ciało zalała fala złości. Nie panowała nad sobą. Uderzyła Meerę siarczyście w policzek czym przykuła uwagę mieszkańców. Meera upadła na ziemię. Dotknęła czerwonego policzka i ze łzami w oczach spojrzała w pełne nienawiści do niej oczy matki.
-Obiecałaś...
-Nie mogę tolerować tego,że moja córka jest w ciąży bez ślubu i niewiadomo z kim!
-Wszystko ci wytłumacze. Daj mi tylko wytłumaczyć...Mamo.
-Nie! Straciłaś już prawo tak do mnie mówić! Ja już nie mam córki.
                  
                              ***
       Wieczór. Meera i Riaan po powrocie ze spaceru od razu się wykąpali i przebrali w piżamy. Meera leżała już w swoim łóżku,gdy nagle znikąd pod kołdre wszedł jej Riaan. Wtulił się w jej bok.
-Mamo zaśpiewasz mi piosenkę?
-Nie umiem śpiewać-zaprzeczyła wywracając oczami do góry.
-Nie prawda. Kłamiesz mnie,a mówisz,że nie wolno kłamać. Nie raz słyszałem w nocy,albo w dzień jak podśpiewujesz piosenke o szczęściu i smutku. Bardzo ładnie śpiewasz.
-No dobrze.-Meera ucałowała go w czółko.-Ale jak stracisz słuch to nie będzie moja wina.
       Riaan się zaśmiał,a Meera przykryła jeszcze ich oboje kocem i zaczeła śpiewać:
Słońce powoli gaśnie
Księżyc świeci co raz jaśniej
Jacy bezradni jesteśmy w wielkim świecie?
Rozdawco hinduskiego losu
Jesteśmy tak blisko,a jednocześnie daleko
W czasie smutku i radości
Rozdawco hinduskiego losu
Jesteśmy tak blisko,a jednocześnie daleko
W czasie smutku i radości

Pobłogosław panie Ziemie na której żyjemy
Czy to nasza Matka Ziemia-Indie
czy obcy naszemu sercu kraj
W czasie smutku i radości
Powinniśmy być razem
W czasie smutku i radości
Powinniśmy być razem

Słońce powoli gaśnie
Księżyc świeci co raz jaśniej
Jacy bezradni jesteśmy w wielkim świecie?
W czasie smutku i radości
Choć jesteśmy teraz daleko
Zmuszeni by opuścić nasz kraj
Nadal mamy cię w sercu
Rozdawco hinduskiego losu
Pobłogosław nas i Ziemie
na której żyjemy
W czasie smutku i radości

W czasie smutku i radości
Powinniśmy być razem
W czasie smutku i radości
Powinniśmy być razem
W czasie smutku i...
W czasie smutku i...
W czasie smutku i radości
Powinniśmy być razem
W czasie smutku i radości...