piątek, 15 kwietnia 2016

Rozdział 5: Cicha noc,święta noc...

Puszysta biała kołdra okryła ulice Nowego Jorku. Kujące bielą w oczy górki śniegu sięgały przechodnią do pasa,a wyznaczone ścieżki do chodzenia pieszo były posypane żółtawym piaskiem. Białe płatki śniegu padały beztrosko na nowojorczyków i ulice miasta tworząc piękny widok jak gdyby ze śnieżnej kuli po jej wstrząśnięciu. Wszyscy zachwycali się nie tylko idealną świąteczną pogodą,ale też świątecznymi wystawami i ozdobami pozamykanych sklepów. Wszędzie widniały ozdobne pierniczki z białym,albo kolorowym lukrem,sztuczne lub prawdziwe,małe lub duże zielone choinki ozdobione kolorowymi zawieszkami i bombkami w różnych kształtach. Wisienką na torcie ozdób był Święty Mikołaj z wypchanym workiem i saniami z reniferami,a na ich czele wszystkim dobrze znany Rudolf.
           Mały Riaan skakał po zaspach śnieżnych jakby coś go opętało. Co chwile skakał z jednej na drugą,śmiał się w niebogłosy i nawet próbował przekonać Meerę,aby razem z nim poddała się dziecięcej zabawie. Za każdym razem,gdy mama mu odmawiała,to formował małą bielutką kulkę ze śniegu i rzucał w nią. Meera reagowała na to wszystko nie złością jak większość rodziców,ale wybuchem śmiechu. Radością. Cieszyła się z życia i każdego dnia dziękowała Bogu za to,że dodał jej sił w dniu,w którym narodził się Riaan. Riaan.
       Meera jako szesnastolatka była przerażona wizją opieki nad synkiem,a tym bardziej opieki nad maleństwem bez wsparcia najbliższej jej osoby; mamy. Miała co prawda ciotkę Gulabji,ale ta wyprowadziła się z wioski do Lacknow,gdy poznała przystojnego-teraz obecnego męża-Aamira. Ciotka Gulabji zawsze stała za bratanicą murem. Nie dawała złego słowa o niej powiedzieć i gdyby wiedziała co wydarzyło się pięć lat temu,jak do tego doszło,że dziś jej bratanica jest matką pięcioletniego chłopca,to by na pewno jej pomogła. Zabrałaby ją ze sobą,ale niestety kontakt się urwał wraz ze śmiercią brata Gulabji,a ojca Meery. Młoda Hinduska miała też przyjaciółkę Aaradhyę,ale ta wraz z rodzicami wyjechała do Pendżabu. Została sama.
          ***
       Dom Nik'a i jego rodziców przekraczał najśmielsze oczekiwania sprawiając,że marzenia o takiej posiadłości były niczym sen na jawie. Był bardzo duży w kolorze śnieżnej bieli z dodatkiem czarnych,pozłacanych i marmurowych elementów. Ktoś planując budowę tego domu puścił wodzę fantazji,bowiem przed frontowymi drzwiami znajdował się spory placyk,gdzie było miejsce na zaparkowanie trzech aut z górnej półki,a za domem rozciągała się całkiem spora plama zieleni z różnymi rodzajami drzew,kwiatów i krzewów. To był ogród o jakim mógł marzyć każdy sumienny ogrodnik i kochający przyrodę człowiek. Inaczej było z wnętrzem domostwa. Choć kuchnia,salon,dwie łazienki,pięć pokoi i reszta pomieszczeń była obszerna to państwo Henderson urządzili go skromnie,ale w wielkim stylu. Wszystkie meble,ozdoby,przybory i urządzenia były najlepszej jakości z tych droższych sklepów. Ale co się dziwić; byli bogaci. Jednak po mimo dużego majątku nie obnosili się z tym. Byli jak inni.
         Tego wieczora Nik pomagał mamie przy kończeniu wigilijnych potraw,które miały za pół godziny trafić na świąteczny stół. Tata chłopaka nałożył na stół biały obrus ze złoto-czerwonymi zdobieniami,pod spód włożył sianko,i nakrywał do stołu dla pięciu osób. Caroline,matka Nik'a,włączyła piekarnik i podeszła do syna:
       -Uśmiechnij się. Jest Wigilia.
       -Nie mam ochoty.-Nik próbował wymusić sztuczny uśmiech,ale kąciki ust buntowały się i opadały sprawiając,że uśmiech znikał.-Przepraszam mamo,ale naprawdę nie mam ochoty ani powodów do śmiania się.
        -Ale dlaczego? Coś się stało?-Zapytała zatroskana matka syna.-Pokłóciłeś się z Meerą?
       -Dlaczego wszyscy myślicie,że świat kręci się wokół Meery,co?! Nie mamo. Nie pokłóciłem się z nią. Po prostu Cathrina dała mi do zrozumienia,że od kąd pojawiła się Meera,to nie poświęcam jej już tyle czasu co kiedyś. Jest mi z tym źle. Kocham Cath,ale jak przyjaciółkę,siostrę. Tymczasem odsuwam się od niej sprawiając,że staję się dla niej tylko kolegą na chwilę,a nie przyjacielem na zawsze. Jest mi z tym cholernie bardzo źle. Nie wiem co robić.
         -Przykro mi synku. Masz obok siebie dwie kobiety,które kochasz. Jedna jest dla ciebie siostrą,a druga...
         -Co ty mi mamo imputujesz?-Oburzył się Nik.
       -Nie okłamuj siebie Nik. Ja i twój ojciec już dawno to zauważyliśmy,że lubisz Meerę inaczej.
         - Inaczej to znaczy jak?
       -Kochasz ją. Zakochałeś się i to po uszy przez co nie zauważasz co robisz źle. Ale zakończmy ten temat. To nie rozmowa na dziś ani na kolejne kilka dni. Są święta.-Pani Henderson odeszła od syna i podeszła do blatu,na którym stał półmisek z pieczonym karpiem na maśle i pieczarkami.
        -Mamo,jak myślisz mam wyznać Meerze prawdę o tym,co do niej czuję?-Zapytał rozbity szatyn. Nie wiedział co ma robić i jak postępować wobec Hinduski i jego wieloletniej przyjaciółki.
        -Jeśli twoje serce czuje,że to odpowiednia chwila.... Zrób to. Bez chwili wahania. I myślę,że Cathrina zrozumie,że chcesz poświęcić się miłości swego życia. Tylko uważaj. Nie skrzywdź ani jednej,ani drugiej.
        Nik wstał z obracanego krzesełka,podszedł do mamy i cmoknął ją w policzek:
        -Kocham cię mamo!-Obrócił się i wybiegł z kuchni. Pobiegł schodami na górę do swojego pokoju.-Dziękuję za radę!
            Słońce powoli zachodziło ustępując miejsca swojemu kuzynowi i gwiazdą. Było około godziny dziewiętnastej. Caroline i Robert Henderson ze zniecierpliwieniem oczekiwali swoich gości w postaci Meery i Riaan'a. Oboje elegancko ubrani: tata Nik'a w czarny,luźny garnitur z białą koszulą i ciemnogranatowym krawatem ,a jego małożonka w gładką sukienkę przed kolana w odcieniu ècru. Dodatkowo upięła włosy w luźny,elegancki koczek. Oboje prezentowali się nienagannie,elegancko,ale też i bez przesady. Podczas,gdy państwo Henderson oczekiwali nadejścia Meery i Riaan'a,Nik siedział w pokoju i przebierał się w czarny garnitur z białą koszulą i czarną muszką.
       Na zegarze wybiła godzina siudma wieczór. Równo z wybitą godziną do drzwi domu Hendersonów zapukała Meera. Ona i jej synek byli cali ośnieżeni. Wyglądali jak bałwany stojące w parku niedaleko. Gospodyni domu otworzyła drzwi niemalże od razu.
        -Witaj-uśmiechnęła się ciepło mama Nik'a. Przywitała się z Meerą cmokając w policzek. Otworzyła szerzej drzwi.-Wejdźcie.
       Gdy Meera i Riaan weszli do środka Caroline zamknęła drzwi i podeszła do chłopca.
         -Witaj. Jestem Caroline,a ty?
         -Jestem Riaan.-Uśmiechnął się radośnie i uścisnąl wyciągniętą dłoń Caroline.-Fajnie,że mama się zgodziła,abyśmy przyszli.
          -Też się cieszę.-Spojrzała na Meerę.-Wiecie co? Zawołam Nik'a,a wy się na spokojnie rozbierzcie.-Uśmiechnęła się ostatni raz i wyszła z "przedpokoju",który bardziej przypominał sporych rozmiarów pokój,albo salon.-Nik! Meera i Riaan przyszli!
***
         Meera przez okres dziewięciu miesięcy podczas,których nosiła synka pod swoim sercem myślała,że gdy zacznie już rodzić to w szpitalu. Myślała,że ją i Riaan'a przywita zimna biel pobliskiego szpitala. Jednak los chciał inaczej. Kiedy nadszedł niespodziewany czas porodu była ciemna i gwieździsta noc. Z początku deszcz nie był przeszkodą do przewiezienia pacjentki do szpitala,ale od razu po dotarciu karetki w miejsce zamieszkania Meery rozpętała się prawdziwa ulewa. Nie było możliwości dojazdu do instytucji. Jedyne co pozostało sanitariuszom to odebrać poród w domu.
                Sanitariusze wbiegając do pokoju Meery krzyczeli do jej matki oraz drugiej kobiety,aby przyszykowały koc i ciepłą wodę. Hinduska nie wiedziała co się dzieje. Z jednej strony odczuwała tylko ogromny ból skurczy,które powodowały,że krzyczała na cały głos,ile sił w płucach,a z drugiej strony obserwowała jak krzątają się obok niej trzej młodzi mężczyźni i próbowała przyswajać do głowy to co oni mówili jej,aby robiła lub czego nie robiła. Wycieńczona ciągłymi skurczami dziewczyna miała wrażenie jakby czas stanął w miejscu,ludzie robili na okrągło to samo,a tylko ona tak na prawdę żyła w teraźniejszości. Wszystko się zmieniło,gdy przerażona i całkowicie pozbawiona jakichkolwiek sił Meera usłyszała po sześciu godzinach słowa ,,Może pani zacząć przeć". Uśmiechnęła się słabo po mimo ogromnego zmęczenia,była cała w kropelkach potu,i zaczęła przeć. Krzyki rodzącej obudziły pół wioski.
         -Długo jeszcze?-Zapytała w krzykach. Meera ścisnęła prześcieradło tak mocno,że aż jej kostki na palcach pobielały. Wywróciła do góry oczami nie mogąc doczekać się odpowiedzi ze strony mężczyzn.'Świetnie',pomyślała,'trzech mężczyzn i ja'.
            Nikogo więcej nie było po za nią i sanitariuszami.
          -Jeszcze chwila-odpowiedział mężczyzna o lekkim zaroście.
           -Mówicie mi to od co najmniej dwóch godzin!
       Mężczyzna pokręcił głową,ale za raz szybko się uśmiechnął i krzyknął do towarzyszy oraz Meery:
         -Główka! Widać główke! Teraz niech pani prze ile sił,a za raz będzie miała pani swoje maleństwo ze sobą.
            Tak jak powiedział tak i zrobiła. Nie całe dwadzieścia minut później słychać było płacz małego dziecka i głos sanitariusza:
           -To chłopczyk. Masz syna Meero.
          -Syn? Miała być córka,ale nie ważne. Ważne,aby był zdrowy.-Meera odetchnęła z ulgą,że to już koniec męczarni.-Mogę go wziąć na ręce?
            -Oczywiście-podał jej maluszka owiniętego w kocyk.-Gratulacje.
            -Dziękuję.-Spojrzała na synka,który miał przymrużone oczka. Zaczęła do niego mówić.-Nie wiedziałam,że będziesz ze mną. Lekarze mówili,że będziesz dziewczynką. Ale to nie ma znaczenia. Kocham cię. Jesteś moim skarbem. Jedynym dobrem jakie mnie spotkało przez ostatnie 9 miesoęcy i mam nadzieję,że twoje imię ci się spodoba. Riaan. Tak będziesz miał od tej pory na imię.
***
         Pierwsza gwiazdka zaświeciła,a wraz z nią wszyscy usiedli przy stole. Ubrany w czarny garnitur chłopak usiadł na przeciw Meery i Riaan'a. Nastała niezręczna cisza. Po raz pierwszy rodzina Hendersonów świętowała święta w obecności "cudzoziemca",wyznawcy innej religii. To było trochę niezręczne,gdy wszyscy siedzieli w kompletnej ciszy patrząc na siebie.
           -Dziękujemy za zaproszenie.-Meera przerwała ciszę. Ściągnęła szmatkę z metalowej tacy,na której znajdowały się indyjskie słodycze przyszykowane wczoraj rano przez nią samą.-Mam nadzieję,że będzie smakować. Jeszcze tego tutaj nie robiłam.
               -Na pewno są super-wyrwał się Nik. -Gotujesz świetnie!
         Wszyscy spojrzeli po sobie. Riaan wybuchł śmiechem,a za raz po nim reszta zebranych.
             -No już. Spokój. Zabierajmy się do jedzenia,bo za raz prawie wszystko wystygnie.-Pani domu nałożyła Meerze i Riaan'owi po kawałku pieczonego karpia z pieczarkami.-Mój specjał. Oby wam smakowało.
            -Dziękujemy-Meera dziękując położyła serwetkę na kolana syna.
            -Dziękuję mamo.-Riaan bezmyślnie podziękował Meerze i zabrał się za jedzenie.

3 komentarze:

  1. Zapraszam na ostatni rozdział części pierwszej ;)
    Pozdrawiam! ;*
    sila-jest-we-mnie.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ten komentarz został usunięty przez autora.

      Usuń
    2. "przechodnią do pasa" - przechodniOM
      Nie wiem czemu nie stawiacie spacji po przecinkach. Albo spacji przed dywizami (które notabene powinny być pauzą lub półpauzą). Pojawiło się sporo błędów przez które tekst był trochę gorszy w odbiorze, niż mógłby być. Aczkolwiek podobało mi się, że chłopak wreszcie wziął się w garść i zebrał siły, żeby porozmawiać z przyjaciółkami. Powinien wreszcie jakoś wyjść z tego trójkąta, bo to nikomu szczęścia nie przyniesie. Ciekawa jestem jak to zrobi.
      Pozdrawiam!

      Usuń